...........................trzecia rocznica mojego przyjazdu do Berlina.
I muszę szczerze powiedzieć, że przez ten czas ani przez moment nie żałowałam (mój mąż też nie) podjętej w ciągu kilkunastu minut decyzji. Od podjęcia decyzji do czasu przyjazdu minęło 7 miesięcy- było naprawdę sporo spraw do załatwienia po obu stronach granicy. W Polsce musieliśmy załatwić zgodę NFZ na przeniesienia naszych składek zdrowotnych do jednej z niemieckich Kas Chorych, znaleźć firmę, która będzie w trakcie naszej nieobecności opiekować się i odnajmować chętnym nasze warszawskie mieszkanie (własnościowe, wykupione) jak również firmę, która będzie rozliczać nas z Urzędem Skarbowym z tegoż wynajmu. Wcale nie łatwo było zredukować nasz ruchomy majątek, wytypować co bierzemy, a co zostawiamy najemcom.
"Znajomi i krewni królika" stukali się wymownie w głowę, usiłując nam wytłumaczyć, że nikt przy zdrowych zmysłach będąc w naszym wieku, nie przeprowadza się do innego kraju, zwłaszcza że język niemiecki był dla nas równie znany jak chiński lub suahili.
Chyba w wyobraźni widzieli nas już gołych i bosych i żebrzących na ulicach Berlina, bo przecież to strefa euro a nie złotówkowa. Ale nikt się nie zapytał czy jesteśmy zorientowani w cenach mieszkań, oraz kosztach utrzymania. A ja nie uważałam za stosowne by spowiadać się komukolwiek z tego , że wszystko mieliśmy już dawno wyliczone, przeliczone, przemyślane. I gdyby nie fakt, że były po stronie berlińskiej małe zacięcia z wpisaniem przez właściciela lokalu (który mieliśmy wynajmować) do księgi wieczystej to zjechalibyśmy do Berlina wcześniej.
Co zabawniejsze, najmniej się niektórym podobała lokalizacja - gdybyśmy wyjeżdżali do USA to byłby niemal entuzjazm, ale do Niemiec? No wariaci, na mózg im padło i zupełnie pomajtały im się kierunki. Nie wykluczam, że podejrzewano nas również o początki demencji, bo w naszym wieku to wiele osób ją posiada.
Dziś świeci słońce, jest piękna pogoda, wtedy w dniu przyjazdu Berlin witał nas deszczem, a Polska pożegnała nas , bez uprzedzenia (operator NJU Mobile) wyłączeniem nas z sieci, bo u nich roaming nie był automatyczny, o czym nie mieliśmy nawet bladego pojęcia. I zaraz w kilka dni później musieliśmy specjalnie pojechać te drobne 105 km do Słubic, żeby znów podłączyć się do sieci wystukując w telefonie odpowiednią opcję. Teraz mnie to śmieszy, wtedy wściekało.
Nim tu zamieszkaliśmy znaliśmy już nieco Berlin, bo tu mieszkała i nadal mieszka nasza córka z mężem i dziećmi. Pisałam to już kilka razy - Berlin polubiłam "od pierwszego wejrzenia". Wcześniej znałam kilka niemieckich miast, owszem podobały mi się, ale nie wywołały w moim sercu szybszego bicia ani chęci zamieszkania w nich.
Niewiele mnie już teraz łączy z Polską- bliskiej rodziny już nie mam bo już od kilku lat przebywają w innym, lepszym wymiarze, moje dwie kochane przyjaciółki też już odeszły- jedna jeszcze przed moim wyjazdem z Polski, gdy żegnałam się z drugą obie wiedziałyśmy, że widzimy się po raz ostatni i że Jej dni są policzone.
Wiem, że wiele osób nie może pojąć, że po życiu od urodzenia w Warszawie ja wcale a wcale nie tęsknię za Warszawą, ale po prostu jestem takim dziwnym stworem, że przywiązuję się do ludzi a nie do miejsc. Nie brakuje mi również "polskości", bo niestety owa polskość ostatnio ma dziwne oblicze. Jest mi tu dobrze (pomimo covidu, maseczek i ograniczeń z covidem związanych) - i niech tak zostanie.
A do posłuchania w weekendowe wieczory wybrałam dziś:
Miłego weekendu Wszystkim życzę!!!
Kurde mać, no :)
OdpowiedzUsuńOdbieram Ciebie jako pięknego człowieka.
Miło to czytać. No wiesz, świry to przeważnie "piękni ludzie".
UsuńAz wierzyć się nie chce, że to już 3 lata!
OdpowiedzUsuńBerlin polubiłaś także dzięki temu, ze masz otwarty umysł i jesteś ciekawa świata i ludzi.
Niech nadal będzie tam dobrze!
Właśnie- ani się obejrzałam a tu już 3 lata dziś stuknęły. I trochę się mi w życiu pozmieniało a od tej drastycznej dla mnie zmiany w sierpniu minął rok. Już rok i dopiero rok.
UsuńMam nadzieję, że nadal wszystko będzie dobrze.
Ważne, że jesteś tam z rodziną i jest Ci w tym mieście dobrze :) Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńTo prawda, dzięki temu czuję się bezpieczniej, są kilkaset metrów ode mnie. Czasem nie widzimy się przez cały tydzień. No ale z powodu covidu nie widzieliśmy się kilka miesięcy, bo moi byli w Szwecji i byłam tu sama. Przeżyłam- i tylko to się liczy.
UsuńMiłego;)
Gratuluje rocznicy chociaz jest tylko konsekwencja czegos wiekszego - ze wyjechalas, w dodatku tam dokad chcialas - to byl ten decydujacy punkt. Oczywiscie duzo ulatwilo istnienie UE wiec swietnie sie calosc ulozyla.
OdpowiedzUsuńWspaniale ze sie w Niemczech czujesz dobrze, bezpiecznie, ze juz to co Cie dawniej bolalo czy denerwowalo masz za soba.
Nie, nie dziwi mnie Twoj brak tesknoty za dawnoscia - przeciez sama przeszlam przez podobne a nawet gorzej bo wyjechalam gdzies gdzie nikt na mnie nie czekal czy przetarl pierwsze sciezki. Nawet gdyby mi sie odmienilo to nie mialam powrotu.
Do dzis uwazam ta decyzje i wydarzenie za najlepsza w mym zyciu - poza blizniakami.
Zycze ci dalszych spokojnych i zdrowych lat pobytu i zadowolenia.
To była jedna z tych decyzji w moim życiu, którą podjęłam zupełnie intuicyjnie. Decyzję o wyjściu za mąż też podjęłam intuicyjnie. Ważne, że obojgu nam się tu podobało. Tyle tylko, że A. nawet drugiej rocznicy pobytu tutaj nie doczekał.
OdpowiedzUsuńDopiero w maju będę miał drugą rocznicę podobnej decyzji, choć podjętej samemu i nie tak skomplikowanej jak Twoja. Wystarczyło mi się tylko spakować.
OdpowiedzUsuńDzięki za Mozarta ;)
Mozart jest dobry na wszystko, prawda? Przed przeprowadzką mieszkaliśmy w jednym miejscu od 1973 r, to jednak szmat czasu, w którym obrastaliśmy we wszelakie "dobra". Już samo wytypowanie co weźmiemy a czego nie było męczące.No a potem pakowanie. Narobiłam się niesamowicie bo mąż był dodatkowo po re-operacji przepukliny, więc wszystko spadło na mnie. Była to super kuracja odchudzająca, bo ja po dużym wysiłku fizycznym nie jestem w stanie jeść.
UsuńPrzywiązuję się do ludzi, nie do miejsc, piszesz..
OdpowiedzUsuńTak.
Też tak miałam ponad 33 lata temu. I dlatego w pierwszej zimy tęskniłam bardzo za kilkoma ludźmi, przyjacielami w Polsce. Tęskniłam jednak też za kilkoma miejscami.
Do momentu pojawienia się innych ludzi, którzy mieli wpływ na moje życie.
Miałam przeciez dopiero 19 lat.
A miejsca? Były nowe, mieszkam na przepięknej prowincji, a zakochałam się w Budapeszcie, nieśmiertelnie, wiernie i na zawsze.
Mam jednak wielki sentyment do Prudnika, miasta, w którym się urodziłam. To taka pierwsza moja miłość.
Resztę weryfikuje życie, i dawniejsze podróże.
A Berlin jest wspaniały, ale co Ci będę pisać 😎
Pozdrawiam i wielu jeszcze rocznic życzę 🍁
Mam kilka miejsc w Polsce, które darzę sentymentem, ale to tylko miejsca, a miejsca nie odwzajemniają uczuć.Ale żeby być sprawiedliwą-wiele osób również nie odwzajemnia często naszych uczuć, jakie do nich żywimy.Przekroczyłam już tę linię życia od której zaczyna nam ubywać przyjaciół, bo przechodzą w inny wymiar. Rozumiem Twój zachwyt Budapesztem- to naprawdę piękne miasto- niestety byłam tylko jeden raz i b. krótko. A Berlin- jak każde miasto ma swoje piękne miejsca ale i takie zupełnie niepiękne, do których bałabym się pojechać wieczorem. Mieszkam w ładnej, starej dzielnicy, niezbyt często ją opuszczam - po prostu nie istnieje taka potrzeba.
UsuńDziękuję za życzenia, niech się spełnią!.
Pamiętam doskonale jak we trzy po raz ostatni spotkałyśmy się we "Florze". Powiedziałaś nam wtedy o Waszej decyzji.
OdpowiedzUsuńBądż szczęsliwa Aniu!!!
A przede wszystkim zdrowa!!!
Jak na razie tom zdrowa i w sumie szczęśliwa, choć do pełni szczęścia brak mi obecności mego męża. Ale cała ta draka z pandemią uświadomiła mi, że gdyby jeszcze żył nie miałabym spokojnej ani jednej godziny, bo był w grupie tych najbardziej zagrożonych. Nasze spotkania we Florze to taki ciepły kącik w moim sercu.I zawsze taki będzie.
UsuńŻałuję, że nie poznałyśmy się, gdy jeszcze mieszkałaś w Polsce, bo jesteś bardzo inteligentną i ciekawą osobą. Podziwiam odwagę, której było trzeba żeby podjąć taką decyzję. Cieszę się, że zmiana okazała się udana, bo najbardziej bolą nieudane przedsięwzięcia. Żyj długo, zdrowo i szczęśliwie. Uściski.
OdpowiedzUsuńWiesz, ja nie uważam, że była to decyzja wymagająca odwagi- raptem kilkaset km dalej na zachód od Warszawy- ta sama strefa klimatyczna, też duuuże miasto a plusem fakt, że będziemy blisko córki, która wyjechała z domu kilkanaście lat wcześniej i wcale nie miała zamiaru wracać do Polski. Poza tym już znaliśmy nieco Berlin, podobał się nam. Przedtem córka mieszkała w Monachium i gdybyśmy mieli się tam przeprowadzić to sądzę, że jednak byśmy zostali w Polsce. Oczywiście Monachium też ładne, ale tu jest zupełnie inna atmosfera, bo Berlin jest miastem wieloetnicznym, nie ma tu dusznej, nieco zaściankowej atmosfery. No szkoda, żeśmy się nie spotkały, gdy byłam jeszcze w Warszawie.
UsuńSerdeczności;)
Klik dobry:)
OdpowiedzUsuńOd samego początku wiedziałam, że będziesz zadowolona. Może... Ludzie widzieli Was gołymi i bosymi, bo podświadomie pewnie chcieli, abyście takimi w tym Berlinie zostali. Osoby, które dobrze życzą, na decyzje przyjaciół i rodziny przeważnie patrzą pozytywnie.
Pozdrawiam serdecznie.
My oboje też byliśmy pewni, że będzie dobrze. A córka nie ukrywała, że chce mieć nas blisko, bo jest różnica pomiędzy 450 metrami do starych rodziców a ponad 600 kilometrami. Czasem mnie ludzie bardzo bawią - niedawno w komentarzu jedna "anonimka" uznała, że zapewne mam super emeryturę, skoro mieszkam w Berlinie.
UsuńSerdeczności;)
Pięknie napisalas. Ja wiele lat temu miałam epizod mieszkania poza PL. Wtedy bardzo tęskniłam za ludźmi. Dziś wiem, że nie było warto. Gdyby nie choroba mojej mamy i problemy z tym związane to pewnie byśmy nie wrócili. A może wrócili i tak, bo tęskniłam. Ale nadal zawsze będę żałować, że tak to się musiało potoczyć. Bo jak ze względu na najbliższą rodzinę wiadomo trzeba się było rodzicami zająć. Będąc blisko można było z nimi być do ostatnich ich chwil. Teraz nas prawie nic nie trzyma tu i nie tęskniłabym za przyjaciółmi - większość pokazała, że nie warto. A Ci warci tego i tak by do nas dotarli.
OdpowiedzUsuńNo właśnie,pamiętam, że mieszkałaś poza Polską. Ponieważ moja córka już od wielu lat mieszkała w Niemczech i tu wrosła rodzinnie i zawodowo i nie zamierzała wracać do Polski - ściągnęła nas tutaj. Nawet pretekst wymyśliła -
Usuńkonieczność odwożenia i przywożenia do szkoły starszego wnuczka. Rok woziliśmy, potem wędrował sam.
Natrudziła się by wynaleźć dla nas mieszkanie w bliskiej odległości od niej i nas tu ściągnęła. I patrz -to wszystko miało "ręce i nogi"- od roku mój mąż nie żyje, więc mi nieco lepiej, że mam ją blisko.
A co do przyjaźni- niektórzy nie potrafią być przyjaciółmi na odległość kilku setek kilometrów.
Miłego;)
Bardzo szybko mija czas. Trzy lata...Już trzy lata:)I dobrze, że Ci tam dobrze:):):) Tak trzymać:)
OdpowiedzUsuńTrzymam Jaskółeczko, trzymam i - nawet covid mi nie przeszkadza.
UsuńGdyby mnie w Polsce nie trzymała rodzina, głównie myślę tu o wiekowych już rodzicach, pewnie by mnie już tu nie było. Jeszcze kilka lat temu mówiłam, że nigdy nie chcę mieszkać gdzie indziej. Zmieniłam zdanie, z powodów, które pewnie wiele osób podziela. Zrobiłaś to, co chciałaś zrobić, i dobrze Ci z tym - no to tylko gratuluję decyzji.
OdpowiedzUsuńNas już nic nie trzymało w Polsce.Bliska rodzina już się przeniosła w lepszy wymiar, z tą dalszą kontakty były raczej sporadyczne, głównie związane z pochówkami, więc nie było trudne podjęcie decyzji.A już wtedy było gołym okiem widać co będzie dalej.
Usuń