prababcia |
pradziadek |
A to moi pradziadkowie, rodzice babci, która mnie wychowała.
Sprowadzili na świat jedenaścioro dzieci, do wieku dorosłego wyżyło sześcioro.
Trzy córki i trzech synów. I wszystkie dzieci otrzymały wykształcenie - chłopcy
wyższe, dziewczyny oczywiście niższe.
Dwie ukończyły Szkołę Handlową, a trzecia Seminarium Nauczycielskie.
Pradziadek był sporo starszy od prababci i był wdowcem. W posagu wniósł do
związku córkę.
Na zdjęciu poniżej, zrobionym w 1890 roku jest ojciec mojej prababci z jednym
z synów.
Zdjęcie jest już mocno "sfatygowane" no ale jakby na to nie patrzeć
to ma już 127 lat.
Mam w albumie znacznie więcej zdjęć rodziny babci niż dziadka a do
tego nie mam zupełnie zdjęć rodziny mojej mamy.
Tak to jest gdy małżeństwo się rozpada w krótkim czasie po ślubie,
a dziecko trafia do rodziny jednego z rodziców ( w tym wypadku do
rodziny ojca).
Gdy jeszcze byłam dzieckiem bardzo lubiłam babcine opowiadania
o jej dzieciństwie, o Lwowie w ktorym się urodziła i wychowała i za
którym bardzo tęskniła gdy w 1930 roku przeprowadziła się z mężem
i dwójką dzieci do Warszawy.
Przeżyła ogromnie fakt, gdy w dowodzie osobistym jako miejsce
urodzenia wpisano jej ...ZSRR.
Śmiałam się kiedyś, że gdyby nie wybuch pierwszej wojny światowej
zapewne moi dziadkowie wcale by się nie spotkali.
Bo dziadek przed wybuchem I wojny światowej mieszkał i pracował
w Wiedniu, a w chwili wybuchu wojny jego firma wraz z pracownikami
została przeniesiona do Lwowa, do macierzystej centrali.
A w tej centrali pracowała wtedy moja babcia. Ślub brali w czasie wojny.
I było mało odświętnie, bo nie było wesela ani pięknej ślubnej sukni.
I chyba jakieś fatum wisiało nad rodziną- moi rodzice też pobierali się
w czasie wojny i mama była w granatowym kostiumie i wesela też nie
było.
A ja podtrzymałam tradycję- ślub brałam w białym kostiumie, a wesela
też nie było, bo byłam w tym czasie w żałobie po śmierci dziadka.
Na szczęście wojny wtedy nie było tylko zwyczajny PRL.
My tez nie mielismy slubu koscielnego ani wesela. Nie znosze wesel, to wyrzucanie pieniedzy w bloto i przymus patrzenia na moczymordy z blizszej lub dalszej rodziny.
OdpowiedzUsuńMy mieliśmy dwa śluby jednego dnia- rano o 10,00 cywilny, a o 18,00 kościelny. I jako "gratyfikację" piekielny upał, bo to była pierwsza dekada sierpnia, a mój kostium był z wełny.
UsuńMoja córka miała cywilny w maju, a kościelny w lipcu i było wesele- takie na 80 osób, bez wódki, samo wino (w kwestii trunków)i bawiliśmy się do 2 w nocy w sali balowej zamku w Bergu.
I był piekielny upał bo temp. w cieniu wynosiła 35 stopni. Myślałam,że zejdę!
Wspomnienia , wspomnienia, piękne wspomnienia :-)
OdpowiedzUsuńNiesamowite tak sięgać daleko w przeszłość, a przecież to Twój ród...
Mam całe "płachty" wydruków z ksiąg parafialnych, dotyczących mego dziadka.
UsuńOdkryłyśmy,tak przy okazji, że ówczesne panienki zbyt cnotliwe nie były.
To śmieszne, gdy odkrywasz "takie kwiatki" w sto lat pózniej.
W ogóle takie buszowanie w starych dokumentach to niezła radocha.
Zdjęcie co ma 127 lat to już eksponat muzealny! Ja takich starych chyba nie mam…
OdpowiedzUsuńJa miałam też 2 śluby - cywilny w kwietniu (zaraz 8 rocznica) i kościelny 2 lata później, w sierpniu. Cywilny - tylko najbliższa rodzinka i obiad w domu, a kościelny - tylko ksiądz, organista, my i świadkowie (siostra i jej facet - obecnie mąż, u których my w 2015 r. byliśmy w kościele świadkami - nawet nie-katolik Em :-)).
U mnie najżywszym wspomnieniem jest ciągle mama, ale powiem szczerze, że w ferworze codzienności to nawet o niej nie potrafię myśleć nieustannie. Najczęściej żałuję, że nie widzi moich chłopaków - jak rosną, rozwijają się itp. Byłaby z nich dumna (zresztą z pozostałej 9 wnuków też!).
Moja brała ślub w protestanckim kościele, takim bardzo, bardzo starym i maleńkim. I było bardzo sympatycznie, dostaliśmy nawet polskie teksty psalmów byśmy też mogli zaśpiewać.
UsuńByłoby fajnie, gdybys mogła coś jeszcze dowiedziec sie nt. historii rodziny od taty, a przynajmniej zorientować sie gdzie mozna znalezć jakiś trop. Takie poszukiwania są niezłym i ciekawym wytchnieniem od przytłaczającej nas rzeczywistości.Jeśli są jakieś zdjęcia w rodzinie to warto je zeskanować, przechować w kompie a w dowolnej chwili zgrać na dysk zewnętrzny i albo u fotografa albo w drukarni zrobić z czasem odbitki, by założyć album. Zrób to dla dzieci- każdy w pewnym momencie życia chce znać historię swej rodziny.A u Ciebie będą miały dzieciaki przecież historię z dwóch Kontynentów, więc swego męża też tym zainteresuj.
Miłego;)
Czytam tak i czytam i myślę sobie, jak bardzo żałuję, że nie spisywałam historii mojej babci. Pamiętam tylko strzępki opowieści. A dziś nie ma już kto ich opowiadać - ewentualnie gdzieś tam daleko dalsza rodzina, do której nie wiem nawet za specjalnie jak trafić. Na historie o ludziach wysiedlonych z Kresów albo po prostu o zawieruchach wojennych strzygę uszami, a palce same zaciskają się na niewidzialnym długopisie. Żeby zapisać, zachować, trzymać jak skarb dla następnych pokoleń.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Zawsze się śmieję, że mam międzynarodową rodzinę, któryś z pra-pra-pra dziadków babci przywędrował w te strony ze Szwajcarii a dziadka pra- pra-pra dziadek jego mamy z Holandii. A potem w Polsce porozbiorowej dziadek żył pod zaborem pruskim a babcia pod austriackim.
UsuńJesli wiesz kiedy i gdzie sie urodzili Twoi rodzice mozesz zacząc poszukiwania w ksiegach parafialnych tych miejscowości. Odnajdziesz tam zapewne i ich rodzeństwo. Zapewniam Cię, że to całkiem ciekawe zajęcie. Poza tym można też wszcząć poszukiwania w urzędach stanu cywilnego , bo wiele starych ksiąg parafialnych jest przepisanych do akt urzędowych.
Miłego;)
Ciekawe życiorysy i ciekawe zrządzenia losu, życie pisze najlepsze scenariusze :-)
OdpowiedzUsuńCzęsto jest tak ,że nam samym historia naszej rodziny wydaje się nieciekawa, taka zupełnie zwyczajna. Ale przecież nasze życie składa się w większości z mało znaczących wydarzeń, które jednak "złożone do kupy" okazują się ciekawe. Te nasze nieciekawe epizody tworzą właśnie historię całych społeczeństw.
UsuńMiłego;)
Mam kilka starych zdjęć po dziadku - tacie taty, który umarł zanim się urodziłam. Nie wiem kto jest na tych zdjęciach bo nie ma na nich żadnego opisu, szkoda.
OdpowiedzUsuńW ogóle o rodzinie obu dziadków mało wiem, a babcie były sierotami.
To ciekawe co piszesz o mące konopnej, muszę podjechać do sklepu ze zdrowa żywnością może mają to spróbuję.
Masz racje, mąki bezglutenowe niby są dobre ale jakoś nie zagościły na dłużej w naszej kuchni.
Mam na osiedlu sklep w którym mają dość znośny chleb b/g, co jakiś czas zamawiam więcej i mrożę, odgrzewa się go w tosterze.
Pozdrawiam.
Człowiek to taki dziwny stwór- gdy jeszcze żyli ci, którzy mogli mi powiedzieć kto jest na zdjęciach to się tym nie interesowałam, a gdy już mnie to zaczęło interesować ci "wiedzący" odeszli.
Usuń"Obsługa" mąk bezglutenowych to taka jazda bez trzymanki i wymaga anielskiej cierpliwości w kombinowaniu z czym je łączyć by dzieło się nagle nie rozpadło a na dodatek nie obraziło naszych kubków smakowych. W Warszawie jest aż jedna piekarnia, która piecze chleb bezglutenowy i niektóre sklepy go miewają, ale tylko na zamówienie. W związku z tym praktycznie nie jem żadnego chleba, zastępując go różnymi placuszkami itp.
Miłego;)
Niesamowite to zdjęcia i te historie.
OdpowiedzUsuńA moja siostra urodziła się w Gródku Jagiellońskim koło Lwowa w 1943 bo tam była jeszcze Polska. I też w dowodzie osobistym miała napisane -ZSRR.
Ej życie strasznie jest skomplikowane.
Przytulanko ...
Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że sami sobie to życie bardzo komplikujemy. A wszystko przez takie, a nie inne zestawienie genów, które nam zafundował ktoś na swe podobieństwo.
UsuńTego wpisu w Dowodzie Osobistym to babcia nie mogła władzom wybaczyć do końca swych dni.
Buziaki;)
W dzisiejszych czasach gdzie zdjęcie można praktycznie zrobić prawie wszystkim, uważamy to za rzecz naturalną i najzwyklejszą.
OdpowiedzUsuńKiedyś, to był cały rytuał. Wielkie wydarzenie, przygotowanie, odpowiednie ustawienie.
Dobrze mieć zdjęcia naszych przodków w rodzinnych albumach.
Pozdrawiam:)
W pewnym sensie sztuka fotografowania została teraz odarta z tajemnic. Pamiętam co za męki przeżywałam u każdego fotografa. A i tak na wszystkich zdjęciach wyglądałam jak wypłosz. Do atelier fotografa wchodziło się niczym do jaskini lwa, a gdy jeszcze dodatkowo włączyli oświetlenie to człowiek miał ochotę nawiać.
UsuńMiłego;)
Zadziwiające, jak te stare zdjęcia są podobne do siebie, choć na nich zupełnie inni ludzie. Stroje, pozy, fryzury - jakbym ogladała fotki z własnego rodzinnego albumu. Czy o dzisiejszych też ktoś tak kiedyś pomyśli?...
OdpowiedzUsuńNic dziwnego, że wszystko wyglądało podobnie, bowiem niemal na wszystko były ściśle przestrzegane reguły. Jak były modne bluzki ze szczypankami i bufkami przy rękawach, to każda kobieta żyły z siebie wypruwała by taką bluzkę nosić, nawet jeśli wyglądała w tym fasonie tragicznie. Gdy były w modzie gorsety to kobiety mdlały, ale chodziły w gorsetach. Nie było tego co teraz - swobody w wyborze tego, co się nosi.
UsuńNo a wszystkie zakłady fotograficzne miały na dodatek niemal identyczne wyposażenie- sztuczne pejzaże malowane na płótnie. Tu też obowiązywał pewien kanon w ustawieniach modeli.
Miłego;)
Jestem zachwycona fotkami i opowieścią równie mocno jak w poprzednim wpisie. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńTe starutkie zdjęcia mają swój niepowtarzalny urok, lubię do nich co jakiś czas zaglądać.
UsuńMama mojej koleżanki za czasów młodości 3 razy zmieniała dowód osobisty i za każdym razem jest wpisywano inne miejsce urodzenia - albo ZSRR albo Ukrainę. Jej brat ma w dowodzie, że matka Rosjanka, a ona - Ukrainka. Wszystko przez to, w jaki sposób wtedy przebiegały granice.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!