....rzeczy dziwnych, że aż strach.
A z aktualnych dziwnych to np.moje boje o zaświadczenia o bezszkodowości.
Trochę to karkołomne zadanie, bo np. Warta, w której też kiedyś mieliśmy
ubezpieczoną bryczkę, wymagała podania nr. rejestracyjnego samochodu.
Tak się złożyło,że akurat pamiętałam numery dwóch samochodów, więc je
podałam. I nawet w ciągu dwóch dni dostałam odpowiedz, która wprawiła nas
w lekki stupor, bo oprócz tych dwóch samochodów, na zaświadczeniu figuruje
również bryczka, która nigdy nie była przez nas ubezpieczana w Warcie, a na
dodatek okres ubezpieczenia obejmował... 2 miesiące.
Następny kwiatek jest rodem z PZU - w trakcie rozmowy zapewniono nas, że
oni odszukają w archiwum całą historię naszych ubezpieczeń, wystarczy podać
tylko imię, nazwisko, pesel.
No i podali- to co my już mamy, czyli tylko ostatnie 5 lat. No nic, ręce opadają.
Gdybym była przesądna to pomyślałabym, że wisi nad nami klątwa jakiejś
nieżyczliwej osoby.
Zupełnie jak nad samochodem marki Porsche Spyder, którego właścicielem był
James Dean, amerykański aktor filmowy.
Ci co już bardzo młodzi nie są zapewne Deana pamiętają, choć zagrał zaledwie
w kilku filmach i bardzo młodo przeniósł się w spektakularny sposób w zaświaty
30 września 1955 roku, w zaledwie 2 tygodnie po nabyciu tego właśnie
samochodu.
Tak właśnie wyglądał model Porsche Spyder z 1955 roku
Porsche Spyder był modelem wyścigowym, a James Dean miał zamiar brać
udział właśnie w wyścigach samochodowych. Swojemu nowemu nabytkowi
nadał imię "Mały Drań", wypisał je na karoserii wozu i z dumą prezentował
samochód znajomym i przyjaciołom.
Ale nikt ze znajomych Deana nie był zachwycony tym zakupem, bo znając
nawyki jego nowego właściciela i prędkość jaką mógł osiągać samochód
podejrzewali, że może dojść do wypadku.
No i doszło - Dean zderzył się czołowo z innym samochodem- aktor zginął.
a drugi kierowca doznał tylko kilku drobnych skaleczeń i zadrapań, wyszedł
z wypadku cało.
A to zdjęcie Porsche Spyder, rozbitego już przez Deana. Aż dziw, że
drugi kierowca wyszedł z wypadku cało.
Mało kto wiedział, że nim samochód znalazł się w sali wystawowej Competition
Motors, kilku mechaników szykujących samochód na wystawę doznało drobnych
ale niemiłych okaleczeń- jeden złamania kciuka, który dziwnym trafem uwiązł
w drzwiach samochodu, inny, pracujący przy silniku, zwykłych skaleczeń.
Wrak "Małego Drania" kupił mechanik Georgie Barris, ten, który przygotowywał
samochód dla aktora.
Silnik samochodu był nienaruszony, Barris naprawił drobne usterki, powymieniał
różne części i sprzedał go entuzjaście wyścigów samochodowych, doktorowi
Williamowi F.Eschrichowi.
Jeden z przyjaciół Eschricha, doktor Carl Mc Henry postanowił kupić oś rozbitego
porsche, bo Barris sprzedawał również inne, ocalałe części z rozbitego samochodu,
miedzy innymi i tylne opony.
Gdy obaj lekarze podczas pierwszego wyścigu testowali swe nowe nabytki, doszło
do dwóch wypadków- samochód Eschricha dachował po wejściu w zakręt, jego
kierowca przeżył wprawdzie wypadek, ale został sparaliżowany.
Doktor Mc Henry stracił panowanie nad kierownicą i zginął uderzając w drzewo.
W dwa dni pózniej, kierowca, który kupił od Barrisa opony "Małego Drania"
cudem uszedł z życiem, bo podczas wyścigu obie opony nagle pękły.
Barri , do którego ponownie trafił "Mały drań" postanowił przeznaczyć go na
jakiś cel dobroczynny.
Wydzierżawił go kalifornijskim służbom patrolującym autostrady i tak "Mały drań"
trafił do garażu, gdzie stały i inne samochody służby patrolowej.
Niedługo potem w garażu, z niewyjaśnionych przyczyn, wybuchł pożar, w którym
niemal wszystkie samochody poważnie ucierpiały- oprócz "Małego Drania".
Wkrótce potem, w trakcie przewozu porsche na lawecie, miało miejsce bardzo
dziwne zdarzenie. Lawetę prowadził bardzo doświadczony kierowca, George
Barhuis. Nagle ciężarówka wpadła na mokrej nawierzchni w poślizg i rozbiła
się, a kierowca wypadł z szoferki. Przeżył ten upadek, ale w chwilę potem
również nieco rozbity "Mały drań" spadł z lawety wprost na leżącego jeszcze
kierowcę i zmiażdżył go.
W czwartą rocznicę tragicznej śmierci Jamesa Deana "Małego Drania"ustawiono
jako eksponat na dużej wystawie, na specjalnym podium.
Gdy pewien nastolatek z Detroit z wielkim zainteresowaniem oglądał samochód,
nagle, bez ostrzeżenia, podium zawaliło się, a samochód spadł na nogi chłopca.
Kilka tygodni pózniej znów załadowano "Małego Drania" na lawetę, a ten z niej
spadł rozbijając się na drodze i powodując poważne zranienia kilku osób.
Niedługo po tym wypadku samochód znów był na wystawie, tym razem
w Nowym Orleanie i w trakcie pokazu rozleciał się na części.
Próbowano go złożyć z powrotem, ale tym razem interweniował Barris i zażyczył
sobie, by wszystkie części załadowano w ciężarówkę i przywieziono do jego
garażu w Kalifornii.
Gdy już na miejscu otwarto kontener okazało się, że jest pusty, samochód przepadł.
Nie wiadomo co się z nim stało i nigdy go nie odnaleziono, choć starannie
poszukiwano.
Jedno jest pewne - nadając imię dziecku, psu, ukochanemu zwierzątku uważajcie,
bo tych kilka liter ma wpływ na życie i losy dziecka, zwierzątka, lub przedmiotu.
P.S.
Właśnie czytam "do poduszki" książkę "Największe tajemnice spraw mrocznych,
upiornych i niewyjaśnionych". Sporo tu całkiem ciekawych autentycznych
historyjek.
Miłego weekendu Wszystkim życzę.
Twoja notka trafiła mi się pierwsza i dzięki temu będę miał dobry dzień. Wyjaśnię. Uwielbiam takie tematy przy porannej kawie. Sceptyka i racjonalistę, a za takiego się mam, opis takiego „fatum” musi rozbawić. Może sobie kupię tę książkę i na dłuższy czas zapewnię dobry nastrój?
OdpowiedzUsuńMiałem czarnego jak smoła kota, któremu dałem imię Tasman (kiedyś sam miałem taki nick) i któryś z sąsiadów ostrzegł mnie, że teraz będą mnie spotykać bardziej lub mniej dokuczliwe nieszczęścia. I..., miał rację! A to coś się zepsuło, a to, coś zgubiłem, a to pokłóciłem się z żoną, a to… itp. Niestety Tasman też nie miał szczęścia, po trzech latach przepadł jak kamień w wodę. Rzecz w tym, że te drobne nieszczęścia mnie nie opuściły. Wciąż mają się dobrze. Jak daleko sięgam pamięcią pamięci, zawsze mi towarzyszyły..,
Pozdrawiam ;)
Też lubię takie historie. Chociaż przydarzało mi się w życiu nieco baardzo dziwnych zdarzeń (pisałam o tym 26maja ub.roku na swym drugim blogu)to jakoś nadal nie wierzę w klątwy, pechy itp.
OdpowiedzUsuńNie wiadomo czy Twój kot miał szczęście czy nie- może znalazł jeszcze lepszy dom niż Twój a w nim ponętną kotkę??? Czy nick Tasman to od przemiłego zwierzątka zwanego diabłem tasmańskim? Oglądałam kiedyś film o diabłach tasmańskich, to super zwierzaki, choć nieco zbyt hałaśliwe i kłótliwe i raczej nie dają się udomowić.Koty zostały udomowione nieco na siłę, natomiast gepardy, które wydają się być nieco sztucznym gatunkiem, bardziej się przywiązują do człowieka niż zwykłe koty.
A te drobne "nieszczęścia" wynikają głównie z tego, że mało kto robi wszystko z pełną świadomością tego, co w danej chwili robi. Bo wbrew pozorom trzeba się tego nauczyć.
Miłego;)
Już nie pamiętam, kto od kogo zapożyczył nick Tasman, ale miałem takie samo skojarzenie jak Ty z tym filmem ;)
UsuńKot niestety był wykastrowany, więc kocie panienki raczej w rachubę nie wchodziły.
Biedny kiciuś, "urządziłeś" go;)))
UsuńTy jestes mistrzynia w wyszukiwaniu takich historyjek:) i zawsze bardzo ciekawie je opisujesz.
OdpowiedzUsuńDziękuję Star;)Po prostu lubię pisać i dzielić się tym, co przeczytam, chociaż wiem, że nie wszystko co interesuje mnie zajmie i innych.
UsuńCos w tym jest. 2 osoby 'wygryzly"z pracy kobiete,ktora byla 2 lata przed emerytura.Potem jedna z nich wywalila na tzw zbity pysk samotna matke 3 dzieci bedaca wlasnie w 4 ciazy.Czekalam czy karma zadziala, czy wygryzajac te 2 z pracy wygryza takze cos ze swojego zycia.Jedna od lat bezsktecznie czekala na wnuki obie jej corki mialay po kilka poronien .Druga sama poronila wielokrotnie ja wiem o osmiu poronieniach a ponoc miala ich wiecej.Po kilku latach i ponownym zatrudnieniu tej samotnej matki jedna doczekala sie wnukow a druga jest wlasnie w ciazy
OdpowiedzUsuńDzieje się w życiu ludzkim wiele spraw, które często trudno jest wytłumaczyć w racjonalny sposób.
UsuńNie bez powodu funkcjonuje przekonanie, że każdy nasz dobry uczynek wraca dobrem a każdy zły- złem. Może nie zawsze w krótkim czasie, bo czasami popełnione błędy musimy "odpracować" już w następnym wcieleniu.
No to obie czytamy niesamowite lektury, ja czytam o czarownicach...i jak tu nie wierzyć w klątwy? Chociaż i bez klątwy niektórzy zmierzają do samozagłady, jak u nas pewien nastolatek, któremu rodzice motocykl wypasiony kupili, żeby energie wyładował i zrobił to tak skutecznie, że już kilkanaście lat na cmentarzu leży...
OdpowiedzUsuńJeden z naszych kolegów na podobnej zasadzie zafundował synowi motocykl, żeby dziecko zmężniało.
UsuńAle chyba nie zdążył dzieciak zmężnieć, bo w wieku 20 lat spoczął na cmentarzu.
Czarownice to też ciekawy temat, to były bardzo mądre kobiety i to wszystkim bardzo przeszkadzało.
Moj osobisty jak tylko skonczyl 18 lat chcial sobie kupic motor. Wtedy jego tatus wzial go na strone i powiedzial: synu, dam ci na prawo jazdy i dostaniesz mojego duzego fiata - ale pod warunkiem, ze nigdy ale to nigdy na zaden motor nie wsiadziesz. Cale szczescie , ze moj ojca wtedy posluchal...
OdpowiedzUsuńCałe szczęście, że Twój osobisty miał mądrego tatę i że sam nie jest durniem i z oferty taty skorzystał.
UsuńHistoria jak z Kinga:)).
OdpowiedzUsuńPewnie się skompromituję, ale nie czytałam Kinga.Tak prawdę pisząc, to od kilku lat stosunkowo mało czytam beletrystyki.A horrorów czy też "powieści grozy" raczej nigdy nie czytałam.
UsuńSłyszałam o wielu "przeklętych" filmach (m.in. słynny "Egzorcysta"). Historię odkrycia grobowca Tutenchamona, w której trup ściele się gęsto, pewnie znasz.
OdpowiedzUsuńJ. Deana oglądałam jako dzieciak w filmie "Olbrzym".
Dean długo to się nie nagrał w filmach, zginął w wieku 24 lat. Pierwszy jego film to był "Na wschód od Edenu", drugi- "Buntownik bez powodu" a "Olbrzym" wszedł na ekrany już po jego tragicznej śmierci, w 1956 roku.W chwili tego wypadku niektóre sceny nie były jeszcze ukończone i były potem dokręcane z dublerem.
UsuńWidziałam wszystkie trzy, ale najbardziej podobało mi się "Na wschód od Edenu".
Deana pamietam, wiedzialam tez o jego wypadku, ale historie tego auta czytam po raz pierwszy w zyciu, nie znalam jej wczesniej. Dla mnie to jedynie zbieg okolicznosci, nie wierze w klatwy, pech i tyle. :)
OdpowiedzUsuńGdy Dean zginął Ty byłaś jeszcze mała, a poza tym to nasza prasa nie donosiła wtedy tak mało ambitnych wiadomości- wszak byliśmy za żelazną kurtyną i wiadomości ze "Zgniłego Zachodu" były
Usuńograniczane do minimum.
Wiesz,w rzucanie klątw nie wierzę, ale wiem, że
dzieje się wiele spraw dziwnych, których w żaden sposób nie umiemy wyjaśnić racjonalnie, naukowo.
Nie wszystko da się po prostu wyjaśnić wzorem matematycznym.
Historię tego auta kojarzę, choć bardzo dawno gdzieś czytałem o tym. Dzięki za przypomnienie, bo całość jest jak to mówią Anglicy creepy, czyli przyprawiająca o gęsią skórkę. :)
OdpowiedzUsuńI nawet przekułem w sukces całość dziś, bez wiedzy jak wszystko miało wyglądać.
Pewnie tak, choć jest sporo wykładowców i zawsze można było przestawić zajęcia jakby coś komuś wypadło.
Pozdrawiam!
A więc gratuluję Piotrze!
UsuńAle fakt,że jest wielu wykładowców wcale nie ułatwia sprawy, bo każdy z nich ma już dawno rozpiskę co, gdzie i kiedy wykłada. To dla większości nie jest jedyne miejsce w którym objawiają swe mądrości. Działją na zasadzie takiej jak lekarze- tu godzinka, tam dwie i druga pensja leci do kieszeni.
Miłego;)
Słyszałam już wiele dziwnych historii, ale tej z historią samochodu Jamesa Deana nie znałam. Coś niesamowitego, podobnie jak te Wasze ubezpieczenia. :)!
OdpowiedzUsuńNic dziwnego, że nie słyszałaś, bo w czasach gdy była "gorącym tematem" w Stanach to u nas o tym nie pisano, a po latach nie trafiała już do gazet wcale.Można ją odnależć tylko w takich książkach o sprawach dziwnych, nie dających się w racjonalny sposób wytłumaczyć.
OdpowiedzUsuńNo tak sprawa naszych ubezpieczeń też pomału staje się
jakaś nieco upiorna.
Nie bardzo wiem, po co piszą, że są w stanie wyszukać calutki przebieg ubezpieczenia, skoro tak naprawdę mogą tylko ostatnie 5 lat.
Miłego;)
Z ciekawością przeczytałam, co za samochód ?? Jakiś żywy czy co ?? Albo z duchami ??
OdpowiedzUsuńNo wiesz, dostał na imie "Mały Drań", więc widocznie musiał się zle zachowywać;))))
UsuńJejeku, boje sie takich historii- ale wierze ze cos w tym jest. Przypadek, zrzadzenie losu, palec Boga czy "pomoc" z innych swiatow??
OdpowiedzUsuńTo jeden z takich przypadków, które trudno jest wytłumaczyć w racjonalny sposób. Moze samochody tez mają duszę i samochód poczuł sie urażony imieniem jaki mu nadał Dean? Bo popatrz tylko na ten rozbity samochód- zginął Dean, drugi kierowca WYSZEDŁ Z TEGO BEZ SZWANKU, CHOCIAŻ, PATRZĄC NA TE RESZTKI MOŻNA SIĘ BYŁO SPODZIEWAĆ DWÓCH OFIAR.
UsuńUprasza się o nie straszenie koleżanki z kawiarni Flora!!!
OdpowiedzUsuń:-)
No gdzież bym śmiała straszyć koleżankę z Flory;)))
UsuńNiezwykłe i zaskakujące....całuję!
OdpowiedzUsuńWiedziałam, że James Dean miał śmiertelny w skutkach wypadek samochodowy, ale nie wiedziałam,że to był taki "przeklęty" samochód-morderca".
UsuńBuziam;)