....na placach zabaw w Berlinie.
Marzyłam o ciepełku, słoneczku i tp. i niemal się marzenie spełniło.
We wtorek było cudnie, temperatura skoczyła do +20, słońce świeciło od rana do
zachodu, ptaszory wydzierały gardła aż do przesady.
Wczoraj zrobiło się znacznie chłodniej, ale słońce nie nawalało, starając się
wygrywać walkę z chmurami o miejsce na błękitnym niebie.
Akurat zdążyłam skonsumować w ślimaczym tempie śniadanie gdy rozległ się
uroczy dzwięk mego smartfona- "mami, może wezmiecie dziś chłopców na plac
zabaw? Bo nie chcę by tam szli sami, a ja dziś pracuję w domu".
No jasne, lepiej by sami nie szli na plac zabaw, chociaż jest on blisko. Od naszego
mieszkania z 750 metrów, od córki- 250m.
Poszliśmy po Krasnale - wyszli uzbrojeni w naładowany plecak- piłka, coś do
rzucania i łapania, picie, jakaś przegryzka.
W pobliskim parku jest kilka placów zabaw- są obszerne, podzielone na strefy
wiekowe i każda strefa jest świetnie wyposażona w różne przyrządy.
Wpierw Krasnale zajmowały się "piłką kopaną", potem przypomnieli sobie, że
to człekokształtne były naszymi przodkami i wyruszyły na plac zabaw.
A my siedzieliśmy na ławce, patrząc z odrazą na coraz bardziej zachmurzone
niebo i żałując, że nie ubraliśmy się cieplej, bo słońce coraz dłużej było za
chmurami a wiatr był coraz większy. Po 2 godzinach Krasnalom znudził się
plac zabaw, więc odprowadziliśmy ich do domu.
Dziś znów Krasnale doszły do wniosku, że plac zabaw to fajna rzecz, nawet
w towarzystwie dziadków, bo siedzą, nie czepiają się i jak mawia starszy
Krasnal "jest święty spokój".
Ale dziś Krasnale zaprowadziły nas w zupełnie inny, dość oddalony fragment
parku, gdzie były trzy ogromne place zabaw, plac do kolarstwa "wyczynowego",
bardzo długie i wysokie zjeżdżalnie, ścianki wspinaczkowe, przeróżne ścieżki
ćwiczące równowagę, huśtawki tradycyjne i takie z opon samochodowych,
maszt po którym można było zjeżdżać niczym strażak w remizie z okazji
alarmu oraz kolejka linowa - samoobsługowa, zjeżdżająca z górki.
Poza tym jakieś różne chybotliwe ustrojstwa do skakania lub biegania.
Oczywiście po bitych dwóch godzinach ciągłych wygibasów na przeróżnych
przyborach, młodszy Krasnal niemal padł ze zmęczenia i dzieci stwierdziły,
że jednak poszukamy domu;)
A ja, przez te dwie godziny poprzygladałam się mamom i dzieciakom.
Pierwsze wrażenie - tu chyba wcale nie ma Niemców.
Mamy młode, w większości bardzo ładne, ciemnowłose, bardzo ładne buzie,
dobrze ubrane-trudno określić kraj pochodzenia, bo chociaż z dziećmi rozmawiały
po niemiecku, między sobą w jakimś zupełnie mi obco brzmiącym języku.
Tak prawdę mówiąc to niemiecki też dla mnie obco brzmiący język.
Najmłodsze dzieciaczki, co ledwo stoją na nóżkach raczkują po całym terenie,
nie robi im różnicy czy to piasek czy chodnik. Mamy z anielskim spokojem
patrzą jak dzieciny zapracowują na dziury w spodenkach kombinezoników, jak
usiłują jeść podłoże, lub się wdrapać na którąś z zabawek. A maluszki dzielne,
ryją buziami w piach, ale nie ryczą, wstają i dzielnie dalej prą do przodu.
Nie widać tego co na polskim placu zabaw - polska mamusia pomaga dobrze
chodzącemu dziecku wejść po schodkach na zjeżdżalnię, asekuruje gdy dziecko
wspina się po ściance, popycha huśtawkę gdy dziecko jeszcze nie potrafi się
samo huśtać. Tu wszystkie mamy przyjmują niemiecki model - niech sobie radzi
samo, to się nauczy oceniać własne możliwości i krzywdy sobie nie zrobi.
I byłam pełna podziwu dla maluszka, który stanął na skraju chodnika, potem
klapnął na pupę, przekręcił się na brzuszek i dzielnie zsunął się w dół do
piachu, który był ze 40 cm niżej. Potem wziął od mamy siatkę z zabawkami
i spokojnie zajął się produkcją babek z piasku.
A mama zajęła się czytaniem książki na stojącej nieopodal ławce.
Nasze Krasnale hodowały się od 10 miesiąca życia w żłobku, potem w przedszkolu.
Opowieści córki o tym jak wygląda ten żłobkowy wychów wprawiały mnie
notorycznie w zdumienie i moja córka, znająca realia tylko niemieckiego żłobka
nie mogła pojąć dlaczego ja jej nie oddałam te czterdzieści lat wcześniej do
żłobka, tylko po prostu wzięłam bezpłatny urlop wychowawczy, po którym już
nie miałam do czego wracać. Zresztą do przedszkola też nie chodziła, bo wg
przepisów nie przysługiwało nam przedszkole państwowe.
Kończą się już świąteczne ferie, od poniedziałku Krasnale wracają do szkoły.
We wtorek córka z zięciem przywiezli nam skrzynki na kwiaty, ziemię, kwiatki
i mam teraz na balkonie dwa rodzaje prymulek i bratki, poza tym hederę.
A na parapecie kuchennego okna postawili mi w skrzynce jakieś zioła-
rozpoznałam tylko szczypiorek i pietruszkę, ale jest tego dużo, dużo więcej.
W życiu nie miałam w skrzynce ziół.
I poinformowana zostałam , że na lato będą posadzone pelargonie rabatowe bo
mamy bardzo słoneczny balkon.
A ja, idiotka, zostawiłam w Warszawie dwie konewki. Muszę jutro wybrać się
do jakiegoś sklepu i kupić konewkę.
Miłego weekendu dla Was. ze słoneczkiem i ciepełkiem;)
To spędziliście sporo czasu na świeżym powietrzu, pogoda jest zdradliwa, jeśli nie śledzi sie prognoz i termometru za oknem, to można sie zdziwić.
OdpowiedzUsuńNadopiekuńczość niektórych rodziców u nas powoduje także problemy dzieci w szkole, bez mamy ani rusz...
Mam nadzieję na jakąś wycieczkę i dla Was także samych przyjemności:-)
Już kilka razy się nabrałam- przez okno wygląda to super, słońce przez szybę grzeje, a czar pryska po wyjściu z domu- wiatr i ziąb. Wreszcie kupiliśmy sobie zwykły, ludzki termometr zewnętrzny i już nie kierujemy się wspaniałą "stacją meteo", którą nam dzieci sprezentowały. Stacja meteo pokazuje zawsze o 2 stopnie więcej ciepła niż jest rzeczywiście- wszystko dlatego, że zięć przymocował moduł zewnętrzny w osłoniętej od wiatru części muru.
UsuńWyobrażam sobie swoich chłopaków szalejących na takim "wypasionym" placu zabaw! Obserwowanie przeróżnych zachowań dziatwy to coś, co uwielbiam. Należę jednak do kategorii opiekunów asekurujących. Byłam kilka razy świadkiem "wysokich lotów" i wolę na zimne dmuchać.
OdpowiedzUsuńOd paru lat przymierzam się do stworzenia ziołowego ogródeczka, choćby w skrzynce. Przedwczoraj zakupiłam nawet specjalne podłoże do wysiewu ziółek. Bratki już od paru dni hartują się na zewnątrz.
Tu placów zabaw jest sporo i wszystkie naprawdę bardzo przemyślane, dostosowane do wieku dzieci rozmiarem i stopniem trudności.
UsuńMłodszy w swojej szkole też ma plac zabaw a do tego również podwórko i gdy tylko pogoda odpowiednia dzieciaki spędzają przerwy na dworze.
Gdy chłopcy byli jeszcze w żłobku to dzieciaki miały specjalną salę do ćwiczeń- miały nawet schody wyłożone czymś miękkim, żeby sobie krzywdy nie zrobiły gdy uczyły się je pokonywać. Poza tym gdy tylko nasi chłopcy zaczęli dobrze tuptać to zostali wyeksmitowani z wózka, musieli sami tuptać na nóżkach.
Tu dla przedszkolaków nie ma złej pogody- wychodzą do ogródków przy przedszkolach w każdą pogodę, w deszczu również. Po to każde dziecko ma zapasowe ubranie w przedszkolu.Gdy starszy miał 6 lat a młodszy cztery to robili z rodzicami wycieczki na rowerach- 6 km w jedną stronę, potem w lesie szaleli na placu zabaw a potem z powrotem do domu 6 km.
Gdy byli na wakacjach w Walii i Kornwalii chodzili po 10 km.Oczywiście z jakimś krótkim wypoczynkiem po drodze. Zawsze w jedną stronę szli a wracali już pociągiem lub autobusem.Gdy młodszy jeszcze posługiwał się rowerkiem bez pedałów to ja dostawałam palpitacji serca, widząc co on wyczynia. To dziecko jest bardzo utalentowane ruchowe i b.dobrze zna swoje możliwości fizyczne. Teraz raz w tygodniu chodzi na wspinanie skałkowe.Każde zajęcia zaczynają się treningiem budującym siłę mięśni oraz ich rozciąganiem- samo wspinanie jest nagrodą za dobrze wykonane ćwiczenia. A starszy jest w klubie pływackim, pływa godzinę raz w tygodniu.
Przymierza się do zrobienia jakiejś złotej odznaki,na którą musi przepłynąć pod wodą 15 metrów. Na razie brakuje mu jeszcze 3 metrów pod wodą. Ale do końca roku szkolnego pewnie to osiągnie.
Tu dzieci są bardziej usportowione niż w Polsce.
U nas jednak jest zdecydowanie zimniej , a szkoda, ciut wyższe temperatury by się przydały, jednak ta różnica parę km i temperatury inne :-)
OdpowiedzUsuńChociaż w Warszawie i na południu Polski chyba jest cieplej :-)
Tu często jest dziwnie - np. na termometrze jest +5 a jest zimno jakby był mróz-jest jakiś taki zimny ciąg powietrza. Śniegu niemal wcale nie było, bo jak nawet spadł, to poleżał kilka godzin i znikał.A najczęściej jeśli padał to zaraz się na chodniku topił.Mróz był głównie nocą a i to nie za duży. Bardzo mi takie zimy pasują.
UsuńJa jjuz ostrze pazury na zapowiedziana piekna pogode w ten weekend, bedzie sie dzialo!
OdpowiedzUsuńDostalam sadzonki pomidorow, na razie sa w zlobku na oknie, ale bede je hodowala na balkonie :)
A ja mam chęć na posadzenie...poziomek. W Warszawie miałam kiedyś na balkonie poziomki.
UsuńA jakie masz te sadzonki pomidorów? Na balkonie dobrze funkcjonują te malutkie odmiany.
Jak będzie ładna pogoda to Toyka będzie szalała.
Miłego;)
A bo ja wiem, jakie sadzonki dostalam? Dawali, to wzielam, a jak bedzie trzeba, torozepne linki i pomidorki beda sie piac. Bede sprawozdawac i pokazywac. :)
UsuńCzyli ogólnie mówiąc tereny okoliczne są przystosowane dla osób w różnym wieku, jeśli chodzi o moją okolicę są dwa place zabaw i dwie siłownie na powietrzu. Poza tym jest park, a tam już dzieci i młodzież umie sobie zajęcie znaleźć. :)
OdpowiedzUsuńTeż dawno, dawno temu mieliśmy jamnika. W domu pojawił się jako pierwszy, na początku podchodził do mnie nieufnie, podobno nawet próbował mnie zadem zrzucać z kanapy, jednak po jakimś czasie zostałem zaakceptowany jako ,,producenta okruchów i tym podobnych rzeczy". Jak miałem jakieś 8 lat musiał zostać uśpiony, ogólnie mówiąc nie za bardzo już pamiętam jakim był pieskiem, choć odgłosy pazurów na linoleum w kuchni do dziś pamiętam.
Pozdrawiam!
Ten park o którym piszę ma ok. 3 km długości i dużo terenu przeznaczonego do weekendowego piknikowania. Poza tym jest tu i szkółka piłkarska, po drodze widziałam boisko do hokeja , kilka kortów, kilka boisk do siatkówki i kosza i korty.
UsuńPies w domu to oprócz frajdy jest sporym obowiązkiem- nawet taki mały jak jamnik musi mieć raz dziennie spacer półtoragodzinny i ze trzy krótsze. No i nie powinien chodzić po schodach, więc ktoś go musi po nich nosić.Ja za swoim bardzo wciąż tęsknię, dał nam tak dużo radości.
Miłego;)
Twoja rodzina znalazła idealny sposób związany z opieką nad rodzicami. Ja wiem, jeszcze tego nie potrzebujecie, ale jest idealny czas, aby mocniej się zintegrować, nacieszyć wnukami i dać się i poznać. W przyszłości będziecie mogli wspierać się w potrzebie i będą blisko gdy sytuacja będzie tego wymagać.
OdpowiedzUsuńNajzabawniejsze, że obie uczymy się teraz bycia blisko siebie.Siedemnaście lat rozłąki to jednak szmat czasu. Dobrze, że nie mieszkamy "przez ścianę", te 450 metrów to odległość w sam raz-blisko, ale lekki dystans daje obu stronom poczucie swobody.
UsuńUciekly mi lata gdy moje wnuki byly jeszcze w wieku zabaw I igraszek. Z drugiej strony wiem ze raczej wciaz zajmowali sie bardziej sportem niz zabawa.
OdpowiedzUsuńTeraz jakby za pozno bo mysla ze sa zbyt dorosli na to I faktycznie - starszy wkrotce osiagnie 13 lat, mlodszy niemal 11. Starszy wkrotce bedzie mogl dostac mlodziezowe prawo jazdy.
Jestem znow na Florydzie. Zostawilam za soba ma cudownie wiosenna pogoed, taka ktora ma wszystkie swe skladniki pomieszane do perfekcji I dotarlam tutaj gdzie codziennie ponad 30, slonce itd. Wcale mnie to nie uszczesliwilo. Tutaj przyroda taka ze u corki w ogrodzie, w takim pol dzikim kaciku, odkrylysmy kwitnaca orchidee - sama sobie tam wyrosla obkrecona o pien drzewa. Piekna I zdrowa I widac ze jej dobrze w tym miejscu.
Zycze slonca I wiosny.
No popatrz- jesteś w miejscu, o którym wiele osób marzy.Rozumiem Cię, w młodości te 30 stopni w cieniu codziennie bardzo by mi odpowiadało, teraz wolę bardziej "cywilizowane" temperatury- bez upałów, najlepiej te skromne 22 w cieniu, żeby można chodzić bez swetrów itp.
UsuńOrchidee są pięknymi roślinami. Może poprzedni właściciel ją zasadził? One nie kwitną "ciurkiem", robią nawet wielotygodniowe przerwy w kwitnieniu i kiedyś pozbyłam się z domu takiej przekwitłej, wzięła ją ode mnie koleżanka, odczyniała jakieś cuda z nią i ona jej zakwitła.
Wczoraj do moich balkonowych kwiatków przyleciały pszczoły i widzę,że dziś też są.
Miłego dla Ciebie oraz Twej córci;)
Na Florydzie nieciezko o takie spontaniczne wyrastanie nowych roslin bo albo wiatry (znasz pewnie fakt jak to potrafi przenosic ziarna z wyspy na wyspe) albo robi to ptactwo. Pare miesiecy temu mieli tu huragan Irma wiec jest mozliwe ze to on przywlokl ziarenko z czyjegos tarasu - bo wiele ludzi ma tarasy urzadzone jak istny ogrod botaniczny, z masa egzotycznych roslin. Co wiecej - u corki pojawily sie inne nowe rosliny ktorych dawniej nie miala a mieszka w tym domu 4 lata wiec swoj ogrod zna - nastepny powod do "obwinienia" o to Irme.
UsuńPierwszy krok w zabijaniu orchidei to hodowanie ich w ziemi - one wymagaja innego srodowiska I istnieje specjalna mieszanka dla nich. Ich korzenie musza miec dobry przewiew I drenaz,a takze niezbyt mocne slonce.
Gdy bylam tutaj zaraz po Irmie to widzialam poniszczona przyrode, nawet lyse miejsca ktore teraz od nowa sa dzunglami.
Dzisiaj mlodzi wywlekaja mnie nad ocean - czyli kapelusz, sloneczna parasolka I dlugi rekaw - a inni beda sie kapac.
Tak naprawde to nie zazdroszcze bo na starosc zrobilam sie bardzo przeciwgermowa I zaczelam myslec o oceanach I morzach jako cmentarzach - bo faktycznie ilez w nich trupow ludzkich czy rybnych, ropy naftowej, smieci, sikow..... Wiec popatrze I na tym sie skonczy.
Pozdrawiam.
Z pospiechu zapomnialam wtracic ze u syna, w Bostonie, wczoraj bylo +2 C I snieg z deszczem - no ale USA jest tak ogromne ze kompletnie rozne strefy klimatyczne nie sa dziwne.
OdpowiedzUsuńWspolczuje mu tej pogody zwlaszcza ze on codziennie jest za kierownica I poza domem muszac przyjmowac cokolwiek pogoda dyktuje.
Takie niespodzianki pogodowe w kwietniu to niestety nie sa rzadkością i bywają wielce kłopotliwe dla kierowców.
UsuńJa kiedyś w połowie kwietnia zakopałam się w zaspach, tak około 100 km od Warszawy w stronę Łodzi.Nie było wesoło,skończyło się moim zapaleniem płuc bo i ubrana byłam nieodpowiednio.
Taak, w Berline rodowitego Niemca spotkac, to trzeba pare kroków przejsc ;)
OdpowiedzUsuńA teraz wyobraz sobie, ze dokladnie ci kolorowi Niemcy, powinny Polsce reparacje placic ;) :D dla mnie smiech na sali.
U nas tez wiosna, po grzmotach pierwszej wiosennej burzy, paki drzew rosna jak szalone.
Spore pąki widziałam na krzakach bzu, na podwórku już kwitnie jakieś drzewko owocowe, magnolie już mają spore pąki.Tu jeszcze wiosennej burzy nie było, a podobno dopiero po pierwszej wiosennej burzy przychodzi prawdziwa wiosna.
UsuńNa razie jest super- słońce cały dzień i wreszcie jakieś bardziej ludzkie temperatury.
Znajomy się ze mnie śmiał,że moje osiedlenie się w Berlinie można uznać za reparacje, których tak się domaga pewna porąbana formacja.
Miłego;)
No tak, dziadkowie mają więcej cierpliwości i spokoju w sobie, ale fajnie, że dzieci po dwóch godzinach same chcą iść do domu. Ja kiedyś opiekowałam się czteroletnią dziewczynką i jak szłam z nią na plac zabaw to zawsze była wielka histeria żeby stamtąd wyjść, nie ważne ile godzin tam byłyśmy.
OdpowiedzUsuńTen niemiecki zwyczaj wychowywania małych dzieci według mnie jest prawidłowy. Dziecko doświadcza wszystkiego namacalnie i szybciej się uczy. Czytałam o tym, że małe dziecko samo sobie krzywdy nie zrobi, nawet jak będzie szło po płocie bez trzymanki, dopiero wtedy spadnie jak go rodzic wystraszy swoim - bo spadniesz! I wtedy spada, a rodzic na to - a nie mówiłam/em ;)
Mnie podoba się sposób w jaki funkcjonują żłobki, przedszkola, szkoły.
UsuńZ założenia mają być nie tylko przechowalniami ale placówkami wychowującymi dzieci i trzeba przyznać, że robią to świetnie.
Byłam zdumiona, że żłobek organizował wycieczki z maluchami do ZOO - było to dość skomplikowane zadanie, bo tam były dzieci od 10 miesiąca życia i one też były na takiej wycieczce. I nie były dzieciaki zabierane jakimś autokarem, ale komunikacją miejską. W Polsce to rzecz nie do pomyślenia.
Miłego;)
A zioła na kuchennym parapecie pięknie się prezentują i pachną:)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję,że moje też będą pachniały;)
UsuńObustronna korzysc- dzis ja tobie, jutro ty mi pomozesz- tak w sumie mozna podsumowac wasze zajecia, a ze okraszone miloscia i poszanowaniem- toz prawie idealnie!!
OdpowiedzUsuńFajnie tak miec naprawde blisko familie, tego wlasnie nam brakowalo...i moze nie o pomoc przy dzieciach tu chodzi, bo to tez nam sie udalo, dzis sa juz doroslymi ludzmi, lecz wlasnie ta wiez rodzinna, aktywny udzial w zyciu, doroastaniu i rozwoju wnukow- to wszystko stracili nasi rodzice a dzieci niestety tylko od swieta mogly dumnie maszerowac z dziadkami na spacer badz wycieczke....
Jutro obsadzam balkon, bo juz mnie nosi, taki wielki a taki pusty ;) Ziol nie mam ale pietruszka i szczypiorek badz bazylia stoja nakuchennym oknie, bo koszt zakupu maly a zielenina posypane smakuje lepiej :)
Pozdrowienia z Hessen!
Prawdę mówiąc to pomaganie teraz dzieciom jest ważniejsze dla nas niż dla nich- po prostu miło mieć świadomość, że na coś się jeszcze możemy przydać. I tego pomagania to dużo nie ma, ale dla dzieci ważne, że rodzina się powiększyła. Podobno dzieciom dobrze robi świadomość, że tej rodziny trochę jednak jest.
UsuńOd rana przylatują mi na balkon pszczoły i bardzo się zajmują zwłaszcza prymulkami, ale i do bratków zaglądają.Tu od rana jest słońce i będę musiała posadzić takie kwiaty, które dobrze je tolerują.
Miłego;)
Ja dopiero tutaj, bo jestem zarobiona i zapóźniona.
OdpowiedzUsuńA chciałam napisać, że jestem pewna, że Wasze Krasnale to chyba Was /szczególnie Ciebie/ bardzo pokochały. Bo mieć takich fajnych Dziadków co to i do piaskowniczy chodzą i koncertu wysłuchają to nie każde dzieci mają...
Buźka :-)
Krasnale są cudne, bo sa badzo dobrze ułżone.Przynam Ci sie teraz bez bicia, że obaj byli w pewnym momencie nieznośni, "rozdarci" jak licho. Teraz są naprawdę fajne dzieciaki. Czy Ty wiesz, że młodszy Krasnal to sam smaży naleśniki? Druga czynność, którą uwielbia to...pieczenie ciastek. A i na zakupy do spożywczaka chętnie chodzi.No i nawet z babcia czasem potańczy, albo podstawi plecki żeby go po nich "merdać".
UsuńStarszy to się wycwanił i oswoił na tyle, że sam po nas zadzwoni, a nie przez swa mamę.Omotali sobie nas zupełnie.
Buziam;)
Ach jak to wszystko było "po coś"!!! Po pierwszej informacji że wyjeżdżacie pojawiło się tysiąc wątpliwości, że opuścić trzeba swoje gniazdo, ale teraz jestem pewna, że tym wyjazdem przedłużycie sobie żywot o wiele szczęśliwych lat! Buziam !!! :-)
OdpowiedzUsuńWiesz Joasiu, moja córka zaplanowała to sobie jeszcze gdy była w szkole- zaplanowała, że wyemigruje, zaplanowała, że nas do siebie ściągnie i krok po kroku to realizowała.
OdpowiedzUsuńA ja na jej propozycję zgodziłam się jakoś b.spontanicznie, kierując się nie tyle rozsądkiem co jakimś wewnętrznym przymusem. Wiesz, ja ostatnio ciągle działam na jakichś wewnętrznych "przymusach".;))