......1981, grudzień.
Latem byliśmy nad Bałtykiem. Wracając wstąpiliśmy do rodziny w Gdańsku.
W trakcie pożegnania bratowa zaprosiła nas byśmy koniecznie przyjechali na
Boże Narodzenie do nich.
I wtedy palnęłam (nie wiem do dziś dlaczego) - oczywiście, przyjedziemy jeżeli
tylko będzie można przyjechać.
Tym jednym zdaniem dorobiłam się w rodzinie etykietki właścicielki naprawdę
jaszczurczego języka.
Nie wiem jak było w innych miastach, ale w Warszawie co chwilę były jakieś
strajki, manifestacje itp., sklepy prezentowały puste półki, a w sklepach mięsnych
szczerzyły kły puste haki.
W tym układzie średnio raz na miesiąc wybieraliśmy się na wieś, by kupić pół
świniaka.
Losowaliśmy z mężem które z nas będzie za kierownicą, bo prowadzący był
zwolniony z picia wódki - właśnie wtedy dowiedziałam się, że nie ma świniobicia
bez wódki.
Obowiązkowo klient kupując połowę świńskiej tuszy musiał zjeść u gospodarza
talerz tłustego rosołu z kartoflami oraz świeżo zrobioną kaszankę, zapijając wódką.
I szczerze mówiąc nie wiedziałam co było gorsze - rosół czy wódka.
12 grudnia udało mi się wyłgać z jazdy po wieprzka, moje miejsce zajął jeden
z naszych przyjaciół. Ponieważ pół świniaka na naszą rodzinę to było jednak za
dużo , zawsze dzieliliśmy się mięchem z kimś z przyjaciół. Tym razem zostałam
w domu z dzieckiem.
Mąż z kolegą wrócili do Warszawy około 22,30, ja jeszcze szybko podzieliłam
mięso na dwie rodziny i mąż jeszcze odwiózł przyjaciela do domu- niedaleko, ze
6 km od nas.
Trochę się dziwił, że takie straszne pustki na ulicy, ale gdy skończyłam dzielenie
mięsa było już po 23,00, mróz i śnieg, a jechali Wisłostradą, która nie była
terenem miłym do spacerowania wieczorem.
Rano dziecię włączyło telewizor, bo przecież oglądanie teleranka to był wielki
obowiązek pięciolatki - a tu na ekranie "śnieg", zero obrazu.
Pierwsza myśl - "że też się musiał ten cholerny telewizor popsuć właśnie w niedzielę!"
W pierwszym odruchu włączyłam radio, a tu jakaś żałobna muza a w chwilę potem
grobowy głos poinformował słuchaczy, że właśnie został ogłoszony stan wojenny.
Pierwsze co powiedział wtedy mój mąż -" jak widać dobrze mi w Moskwie
mówili, że ruscy się nam do tyłka dobiorą. Ciekawe dokąd dotarli".
Mąż w tym okresie bardzo często bywał służbowo w Moskwie z racji pracy w CHZ.
Współpracowaliśmy wtedy z ZSRR w ramach JSMC**
I choć do dzisiejszego dnia wszyscy wieszają bezpańskie psy na gen.Jaruzelskim,
już wtedy było wiadomo, że to był właściwy krok z punktu widzenia Polski-
wstrzymał udzielenie nam przez ZSRR i KDL "bratniej pomocy" w opanowaniu
"sił wywrotowych".
Trochę mi ten stan wojenny dał w kość, bo dziecko było uprzejme załapać się na
zapalenie płuc i trzeba było wzywać lekarza z pomocą wojska.
Widok na ulicy "scotów" i żołnierzy z ostrą bronią też nie był miły.
No i jednak zupełnie niechcący wykrakałam, że na święta Bożego Narodzenia nie
można było pojechać do Gdańska.
**Jednolity System Maszyn Cyfrowych
„Niechcący” dopowiedziałaś na pytanie na moim blogu. Faktycznie może być coś z tym jaszczurczym, ale u nas mówiło się o proroku. ;)
OdpowiedzUsuńNie zgodzę się z tezą, że Jaruzelski wybawił nas z opresji, ocalił przed bratnią pomocą. ZSRR był do takiej operacji nieprzygotowany, a najbardziej groźna NRD, sama nic by nie zrobiła, ba! definitywnie rozpadłby się Układ Warszawski.
Tetaz to wiemy, wtedy wcale to nie bylo takie oczywiste.
UsuńBył przygotowany, wbrew pozorom.Bracia Czesi też się nie mogli doczekać by nam podziękować za bratnią pomoc, której my im kiedyś udzieliliśmy. Narracja , że nie byli gotowi to ipeenowska sprawka.A zupełnie przypadkowo się dowiedziałam,już po latach, że pierwsze miały wkroczyć ukraińskie wojska i były do tego szykowane. W bliskim nas okręgu wstrzymano wszystkie urlopy i przepustki z woja.
UsuńPoza tym, przecież "bratnie" wojska stacjonowały w Polsce - i to wcale niemało. Nie musieli nawet wkraczać. Gdyby mieli przeciw sobie regularną armię, to co innego, ale przeciw cywilom te siły wystarczyły aż nadto.
UsuńTo prawda, dziś wiemy więcej, ale nikt mi nie powie, że ktoś rozsądny wierzył wtedy w argumentację Jaruzelskiego. Dla wszystkich było jasne, że chodzi o rozprawienie się z „Solidarnością”, jakieś rzekome zagrożenie z zewnątrz zaistniało dopiero później i miało charakter uspokojenia sumień tych, którzy darzyli sentymentem radosny socjalizm.
UsuńWłaśnie dowodem na to jest stacjonowanie w kraju wojsk sowieckich, które przecież mogły zareagować wcześniej. Tak samo NRD i Czechosłowacja. Do interwencji potrzebny byłby wspólny plan członków Układu Warszawskiego, a takiego nie było. Do dziś nikt nic na ten temat nie wie.
Wtedy wszyscy się wpierw zastanawiali, potem starali się bezproblemowo wszystko przetrwać a na koniec podorabiali różne teorie.
UsuńWiesz, mój mąż bywał średnio raz w miesiącu w Moskwie, ale nigdy nie opowiadał znajomym o tym co mu tam mówiono i kim byli ci, co to mówili. Takimi wiadomościami dzielił się tylko ze mną. Bo już wtedy wiedzieliśmy, że lepiej na pewne tematy nie rozmawiać nawet z dobrymi znajomymi i z przyjaciółmi bo nawet przyjaźń ma swe granice i w pewnych okolicznościach przyjaciel zmienia się we wroga.
Z soboty na niedzielę byłem w pracy na dole pod ziemią, Musiałem z kilkoma innymi sztygarami napisać jeszcze raport w biurze. I wtedy jeden z nich przyniósł wiadomość: „Wojna!”. Był blady jak ściana i śmierdział, choć nie wiem czy z potu, czy z pełnych gaci. Poszliśmy ogląd przemówienie Jaruzela. Różne były reakcje, mnie to jakoś nie ruszało, gdyż to jakby wisiało w powietrzu. Dopiero w poniedziałek, gdy zmilitaryzowano kopalnię, zrobiło się nieciekawie. Wszystkie polecenia przełożonych miały charakter rozkazu, a ja już wtedy miałem się za pacyfistę. I jeszcze ta przepustka umożliwiająca poruszanie się nocą w drodze do i z pracy.
UsuńO nic nie byłem wściekły, jak tylko o to, że odbiera mi się na kilka lat moją własną, osobistą wolność, w jedynym życiu jakie mi było dane.
bo z tym wybawieniem to było tak, że generała postawiono w sytuacji: "albo sam coś z tym zrobisz, albo my zrobimy"... wybrał to pierwsze, więc w pewnym sensie wybawił...
Usuńa sowieckie wojsko było w gotowości, i to stacjonujące w Polsce, i to czekające za wschodnią granicą... np. pewien pułkownik /wtedy kapitan/ ze swoimi komandosami... mieli zrobić desant na warszawskie Bemowo /tam jeszcze nie było dzielnicy mieszkaniowej, tylko byłe lotnisko, to sportowe działa zresztą do dziś/... detale były w zalakowanej kopercie... 13-go nad ranem kapitan dostał rozkaz spalenia koperty i wycofania się w głąb ZSRR...
Wojska stacjonujace w Polsce to moglo byc zbyt malo, by spacyfikowac caly kraj. Interwencja zewnetrzna bylaby konieczna. I mysle, ze jednym z powodow powstrzymujacych Moskwe przed daniem sygnalu do inwazji, byla niepewnosc co do postawy USA i NATO. Przypominam, ze prezydentem wowczas byl Reagan, dosc ostry i radykalny wobec ZSRR. Dlatego Rosjanie wywierajac presje na Jaruzelskiego i reszte wierchuszki, zalatwili sprawe polskimi rekami.
UsuńJa wprawdzie bylam wowczas starsza od Twojej corki o 10 lat, ale tez ogladalam teleranek (z braku laku) i tez sie zdziwilam, ze telewizor sniezy. Pomyslalysmy z siostra, ze awaria jakas. Rowniez wlaczylysmy radio i to samo: wojskowe marsze zdaje sie, a potem Jaruzelski. Pobieglam do Mamy, ktora jeszcze sobie niedzielnie drzemala i wolam: stan wojenny! A Mama na to: z kim?!
OdpowiedzUsuńO tym, że może być inwazja to wielu Rosjan wiedziało- taksówkarz moskiewski,który wiózł męża na Szeremietiewo na do widzenia powiedział: "dobrze, że wyjeżdżacie, bo za tydzień lub dwa moglibyście nie wyjechać". Rozmawiali cały czas po rosyjsku i mąż nie mówił ani skąd przyjechał ani dokąd leci. Dziwni taksówkarze byli wtedy w Moskwie.;)
UsuńA wiekszosc zwyklych ludzi w Polsce nie miala pojecia, ze jest takie zagrozenie. No bo pogloski oczywiscie rozne byly, ale wtedy bylo ich bez liku, wiec dla zdrowia psychicznego nie sluchalo sie tego za bardzo. Zwlaszcza, ze wladza dokladala swoje "szeptanki". Np.na Slasku juz po ogloszeniu stanu wojennego mowiono, ze podczas rewizji siedzib zwiazkowych na kopalniach znaleziono bron i listy proskrypcyjne, na ktorych byly cale rodziny czlonkow partii, lacznie z nieletnimi dziecmi. I niektorzy w to wierza do dzis.
UsuńNo właśnie. I na tych właśnie wierzących ciągle bazują pisuary.
UsuńDoskonale pamiętam ten dzień, bo wybrałam się w odwiedziny do narzeczonego, który był w wojsku w Grudziądzu. Wyjeżdżałam wcześnie, więc nie włączyłam radia, by nie budzić rodziny. Wszystko przeżywałam samiuteńka na dworcu W Grudziądzu, z narzeczonym oczywiście nie widziałam się.
OdpowiedzUsuńA mróz był wtedy straszliwy!
Wyobrażam sobie jaka byłaś przerażona, bo w takich chwilach to wyobraźnia nam zaraz podpowiada okropne scenariusze.
UsuńA mnie jest niedobrze, kiedy czatam u niektorych, ze "jaruzel, esbecja i ze wychodza na jaw dokumenty zaprzeczajace obcej interwencji". Nie chce juz wracac do tamtych dni, do tego chaosu spowodowanego i oplacanego przez pewne sluzby, zeby zdezorganizowac panstwo i caly system. Efekty mamy odczuwalne dzisiaj, nie tylko w Polsce, ale w calej Europie.
OdpowiedzUsuńPodzielam Twoją opinię w tej materii. Jakoś już wszyscy pozapominali, że w Polsce stacjonowały całkiem spore ilości rosyjskiego wojska.
UsuńTak, królowało hasło "IM GORZEJ TYM LEPIEJ".
Chciałabym zapomnieć o tamtych latach, o wydarzeniach. Wiem, że nie powinnam.
OdpowiedzUsuńNiestety pamięć mam jak słoń, co jest czasem męczące.
UsuńJa mialam wtedy 13, prawie 14 lat, i pamietam, ze fajne bylo zamkniecie szkól do grubo po nowym roku jakos. U nas niewiele sie dzialo, z perspektywy nastolatki, ale potem dowiedzialam sie, ze kilka osób internowano.
OdpowiedzUsuńNa "moim" osiedlu stał jeden wóz pancerny i czasem parami snuli się żołnierze.Dokuczliwe za to były wyłączenia prądu, dotykały zwłaszcza tych co mieszkali w wieżowcach bo dygowanie na 11 piętro każdemu dawało w kość.Co jakiś czas dochodziły wiadomości, że były jakieś "starcia" pomiędzy żołnierzami a mieszkańcami stolicy, ale na "moim" osiedlu nic takiego nie miało miejsca.
UsuńJestem przekonana ze to nie byla "samodzielna" decyzja Jaruzelskiego.
OdpowiedzUsuńZ osobistych doswiadczen - dla mnie bylo to duzo wiecej niz niewygodna sniezyca w TV bo zeslanie meza i brata na internowanie - obaj spedzili na nim rok i tydzien, w domu mialam dwie rewizje, telefon na podsluchu, korespondencje cenzurowana, a pozniej gdy maz wrocil to bylismy inwigilowani, on kilka razy przesluchiwany.
Wiec moje doswiadczenie byly bardzo "z pierwszej reki" plus jezdzac po kilku roznych obozach, bo meza przenoszono, napatrzylam i nasluchalam sie przeroznosci.
Moze dzieki tym doswiadczeniom jestem wdzieczna ze moge mieszkac w USA gdzie mam wolnosc i swobode.
Gdy pierwszy raz obecny rząd dorwał się do władzy, miałam telefon na podsłuchu, chociaż ani mój mąż, ani ja nie byliśmy żadnymi działaczami politycznymi. Przegrali wybory, podsłuch odłączono. Gdy wygrali je ponownie znów mi włączono podsłuch.Najzabawniejsze było w tym wszystkim to, że przyczyną założenia podsłuchu było miejsce pracy męża mojej przyjaciółki. Nie zauważyli natomiast, że w międzyczasie ten pan przeszedł na emeryturę a poza tym prawie nie korzystał z telefonu stacjonarnego i dobrze wiedział, że jest na podsłuchu. A pewnemu miłośnikowi pisu powiedz o tym, jakie metody od totalitarnego systemu komunistycznego
Usuńprzejął obecny rząd i je stosuje. Jak zwykle, w każdym społeczeństwie trudne czasy wyzwalają również nie najszlachetniejsze instynkty i w czasie stanu wojennego też tak było. Z wielką radością wyjechałam z Polski i jak wiesz, nie mam zamiaru wrócić.
Tak...oddałaś nastrój tamtego czasu. Byliśmy młodsi, więc chociaż to miało plusy! Teraz już mało kto hoduje świniaki...Moja koleżanka mieszkała w innym wojewódstwie dziesięć kilometrów dalej.Trzeba było mieć przepustkę...Spotykałyśmy się w połowie drogi w lesie. Też było miło!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam świątecznie!
Ponieważ stan wojenny zupełnie nie poprawił zaopatrzenia sklepów też jeździliśmy na świniobicia, tylko samochód był lepiej przystosowany do transportu i jeździliśmy tylko w dzień bo wieczorami więcej kontrolowali i mieliśmy przepustkę.Wiadomo, Polak potrafi;)))
UsuńCo do hodowli - w dzisiejszych czasach hodowanie kilku
świnek jest arcy nieopłacalną sprawą, podobnie jak malutkie poletko, na którym rosną różne rzeczy w małej ilości.
Ech ta historia. Pewnie się nigdy nie dowiemy jak było naprawdę. W maciupkim, podlaskim miasteczku nie było dramatów. Dramaty stworzyli sobie zwykli ludzie, którzy wyczuli, że mogą sytuację wykorzystać. Dla kasy, dla władzy, dla dokuczenia sąsiadom nielubianym. Nie potrzebowali wojska.
OdpowiedzUsuńJa się głównie bałam, rodzice nic nie tłumaczyli, szeptali między sobą, szkołą zamknięta. Ale potem szkołę otworzyli i wszystko wróciło do normy. I mamy 2019 i znów normalni ludzie robią durnoty. Nic się nie uczymy ;)
Jasne, gdy się wszystko w kraju wyprostowało to co drugi był działaczem solidarnościowym, był bity, torturowany i prześladowany choć nosa z domu nie wystawiał i w życiu nie czytał gazet ani ulotek Solidarności ani ich nie roznosił i nie przechowywał.
UsuńPolacy to raczej nigdy nie nabiorą rozumu politycznego, pod tym względem są niewyuczalni.
kluczowy weekend opisałem na forum u Asmo... a teraz mi się przypomniała inna sytuacja... miałem przez jakiś czas dziewczynę na tej samej dzielnicy i często noce spędzałem u niej... tylko myk polegał na tym, że musiałem się ewakuować przed szóstą rano zanim wstanie jej mama, bo inaczej byłaby niezła draka... czyli trzeba było wrócić bezpiecznie do domu, tak żeby nie złapali... nigdy się nie dałem złapać i nie zawsze ktoś łapał, ale czasem była drobna ganianka miedzy blokami... bardzo mnie kręciła ta adrenalina podczas tych powrotów...
OdpowiedzUsuńp.jzns :)
p.s. smoka ciągnąłem jeszcze za ogon swoimi wyprawami pod Warszawę bez przepustki, odkryłem bowiem, że kompletnie nikt wtedy nie kontrolował kolejki WKD, nie było czego się za bardzo obawiać...
UsuńCiekawe co Cię wtedy tak naprawdę mocno kręciło- noce z dziewczyną czy powroty od niej obciążone jednak jakimś ryzykiem;)))
UsuńJa szykowałam się powoli do studniówki...dwa dni wczesniej byłam odwiedzić nieco starszych przyjaciół na strajku na uczelni. `i kompletnie nie rozumiałam co sie naprawdę dzieje.
OdpowiedzUsuńTo był bardzo trudny czas - jak ognia unikałam bywania w samym centrum miasta, bałam się tych manifestacji. Mam wrażenie ,że przeważająca większość niewiele wiedziała co się naprawdę dzieje.
UsuńWpisy polityczne Anabell powodują powódź, i sama tego zaznałaś. To jest jak z Wołyniem, niektórzy ten temat poruszają w każdej rozmowie z Ukraińcami.
OdpowiedzUsuńCiągle piszę, że o wiele groźniejsza od interwencji rosyjskiej byłaby wojna domowa w Polsce. Niestety, miałem w 1981 roku 30 lat, byłem członkiem-założycielem "Solidarności" w swoim zakładzie pracy i nigdy nie byłem członkiem jakiejkolwiek partii, ale koło mnie było mnóstwo ludzi partyjnych (w tym - wierzcie mi - wielu ideowców). Ci ludzie byli przerażeni radykalizacją Związku po zebraniu 3.XII. 1981 roku w Radomiu, o zerwaniu porozumień z rządem, o przejęciu władzy, bo leży ona na ulicy.
Dzisiaj szczególnie IPN twierdzi, że nagrania dostarczone do SB rejestrujące zebranie zostały sfałszowane, tylko że ja znałem człowieka, uczestnika zebrania, i on sam był przerażony tekstami wypowiadanymi przez Gwiazdę, Jaworskiego, Rulewskiego, Wałęsę, i pewnie wszyscy się zdziwią - Karola Modzelewskiego. Te 3 miliony ludzi związanych z partią nie dałyby się powywieszać na latarniach.
Obawiam sie, ze ulegles owczesnej propagandzie. Doskonale potrafila wzbudzac niepokoj i poczucie zagrozenia. W radykalizm Gwiazdy jestem w stanie uwierzyc, bo on nigdy nie byl zbyt madry. Ale Rulewski? Walesa? Watpie. A juz co do Modzelewskiego, to wybacz, ale to piramidalna bzdura. Relacje Twoich znajomych mogly dotyczyc pohukiwan roznych pomniejszych zwiazkowych gierojow, z tych co to pozniej w telewizji dokonywali publicznej "samokrytyki" obrzucajac przy okazji blotem innych. Nagrania wszelkie mogly byc zmanipulowane, podobnie jak slynna rozmowa Walesy z bratem.
UsuńZreszta, polecam Ci film Marcela Lozinskiego "Cwiczenia warsztatowe", znakomicie pokazuje owczesne (ale i obecne) metody manipulowania dzwiekiem i obrazem.
@ AA
UsuńNiestety w dobie rozwoju techniki i technologii trudno wierzyć w 100% w to co się widzi i słyszy.
@ Torlin
UsuńTaka powódź jest niegroźna. Nie pierwszy raz poruszam ten temat. Gdyby wtedy wkroczyli Rosjanie też byłaby wojna domowa, bo naprawdę duża część społeczeństwa "nie czuła bluesa". A wiesz, ideowców zawsze należy się wystrzegać, bo idee z reguły są piękne, tylko wprowadzenie ich w życie rzadko kiedy ma sens a zastosowanie sią sprawdza.
Obecne technologie, pozwalajace na tworzenie tzw.deepfake'ow, sa przerazajace. Ale i bez nich kiedys dawano rade. Jedna z najsynniejszych chyba falszywek czyli tzw. Protokoly Medrcow Syjonu do dzis miesza wielu ludziom w glowach, a powstala ponad 100 lat temu, zdaje sie.
UsuńZnam tylko z opowiadań tamte dni. Bo można powiedzieć, że w miarę dobrze pamiętam dopiero początek i środek lat 90.
OdpowiedzUsuńNo ja tam na razie nie wiem kto ustalił normę 50 teczek, jednak da się przy odrobinie wysiłku ją osiągnąć. Czeka mnie jeszcze nauka drugiego systemu informatycznego, wprowadzanie danych tam jest bardziej czasochłonne, więc mniej teczek jest do zrobienia wtedy.
Pozdrawiam!
I powiedz mi po jakie licho był ten Twój staż, skoro dopiero teraz uczysz się tych nowych systemów?
UsuńZ doświadczenia wiem, że stażyści są traktowani przez każdą firmę jak kula u nogi skazanego. Z nimi jest tylko kłopot, bo z jednej strony firma ma obowiązek ich czegoś nauczyć,a z drugiej strony dlaczego ma uczyć ich czegoś co wykorzysta potem inna firma?
Miłego;)
Zwróciłem uwagę na "rosół z kartoflami". Pamiętam jego nielubiany smak z młodości, czyli więcej niż półwieku temu. Od tamtej pory przepadam za makaronami a "kartofle" jadam jak muszę.
OdpowiedzUsuńRosół z kartoflami -wyjątkowe paskudztwo, podawanie tego powinno być karalne.Kartofle najbardziej mi odpowiadają w postaci bardzo chrupkich frytek. A do rosołu obowiązkowo makaron "nitki".
UsuńJa lubie tez z ryzem.
UsuńTo ja się przyznam, że byłam wtedy w pierwszej klasie liceum i bardzo ucieszyłam się z wolnego. Moja ówczesna świadomość polityczna była bardzo niska :(
OdpowiedzUsuńA po sześciu latach ten dzień stał sie dla mnie smutną rocznicą (osobistą, zupełnie nie związaną z tamtymi wydarzeniami) i kiedy nadchodzi, to już nawet nie pamiętam o stanie wojennym.
Pocieszę Cię - nie tylko Twoja świadomość polityczna była niska - większości społeczeństwa także.Mało kto tak naprawdę wiedział o co idzie.
UsuńStan wojenny to dla mnie luty 82 gdy przymknięto mojego ojca a ja tydzień spędziłem w milicyjnej izbie dziecka. Może powinienem się starać o uprawnienia kombatanta? ;)
OdpowiedzUsuńJarek
Ojej, to miałeś niezłą traumę! Miałam znajomego, który urodził się w czasie okupacji w jednym z obozów i to wojskowych. Wiem, że się starał o jakieś odszkodowanie i papiery, ale nie wiem dokładnie jak to się zakończyło. Uprawnienia kombatanta nie są złe, ale teraz to nie wiadomo czy Twój tata był we "właściwej Solidarności", bo być może że wg IPN-u akurat ta grupa ludzi, w której działał Twój ojciec nie była tą "właściwą".
UsuńWiesz, śmiech mnie chwilami ogarnia gdy pomyślę jak wszystko nasi rodacy potrafią spaprać.Bardzo utalentowany mamy naród.
Miłego;)
Ojciec nie był żadnym wielkim działaczem. Może i dobrze. Jak widzę w tv niektóre gęby chwaląc się co to oni nie zrobili dla obalenia komuny to nawet się cieszę że moja rodzina nie ma z nimi nic wspólnego. A propos telewizji, to wszyscy pamiętają, że w grudniu nie było Teleranka. A ja pamiętam, że w drugi czy trzeci dzień stanu wojennego był film "Podróże Guliwera". Ot takie wspomnienie.
UsuńJarek
Nic dziwnego, że ten Teleranek utkwił ludziom w pamięci- dzięki niemu część rodziców mogła sobie jeszcze spokojnie podrzemać, bo dzieciaki siedziały przy Teleranku.A wiesz ile osób wtedy pół telewizora rozebrało szukając uszkodzenia?
UsuńMam wrazenie, ze ten czas niczego nas nie nuaczyl.
OdpowiedzUsuńi to jest smutne:)
Anus, caluski Kochana:)
Masz rację, jak mówi przysłowie: "nauka poszła w las".
UsuńZa to "kombatantów" nam przybyło, bo nagle wszyscy byli w Solidarności i walczyli z komuną;)
Byłam wtedy dzieckiem, a moi rodzice, mimo wszystko postanowili pojechać w odwiedziny do mamy rodziców. I mijaliśmy po drodze stojące scoty i wozy bojowe. Nikt nas nie zatrzymał ani w tamtą stronę, ani z powrotem, mimo że letnisko dziadków leżało ok. 70 km od Warszawy na wschód. A potem trzeba było uważać na godzinę policyjną, co dla mnie jako małolaty nie miało praktycznie znaczenia, bo po 22 i tak nie wychodziłam z domu, ani nie wracałam tak późno. Natomiast pamiętam jednak strach rodziców, dziadków szczególnie, którzy nazywali ten stan "wojną" i radzili mojej mamie, że jakby co, to do nich przyjeżdżajmy, miejsce się znajdzie...
OdpowiedzUsuńWszyscy dorośli przeżywali strach, bo w sytuacjach zagrożenia zdarzają się różne dziwne przypadki, czasem którejś stronie "puszczają nerwy" i może się nieźle zakotłować i krwawo skończyć. U mnie te pierwsze dwa tygodnie były zdominowane choroba dziecka, najbardziej się bałam, że trzeba będzie ją oddać do szpitala.
UsuńWiesz, dziadkowie mieli rację, z pewnością u nich w razie czego byłoby bezpieczniej, choć może mniej wygodnie.