Zaniosło mnie wczoraj do jednego z dużych marketów. Jest wszak wrzesień
i niemal każdy market promuje artykuły szkolne.
Z przyjemnością oglądałam przeróżnej maści zeszyty, w kolorowych
okładkach, o różnej ilości kartek i o bardzo dobrej jakości papierze.
Przypomniał mi się czas, gdy sama chodziłam do szkoły - te zeszyty
wszystkie w niebieskich okładkach, polowanie na zeszyty posiadające papier
gładki, bezdrzewny, by było łatwiej na nim pisać stalówką. Pamiętam też
to wybieranie stalówek do piór - sprawdzanie pod światło czy dobrze się
schodzą ich końce. I szukanie takiej obsadki, by była choć trochę inna niż
wszystkie. No cóż, moja zawsze była inna, bo obgryziona. I te piórniki
drewniane - marzeniem był wtedy piórnik "zakopiański".
Pamiętam też "polowania" na papier do okładania książek i zeszytów -
przeważnie był to szary papier "pakowy". Znalezienie ciekawych naklejek
też nie należało do łatwego zadania. Gdy byłam w liceum pokazały się pierwsze
okładki plastikowe .
Gdy moja córka była już uczennicą istniał już import materiałów
papierniczych - były ładne zeszyty, spory wybór papierów i innych akcesoriów,
tylko ceny były czasem jakby nie z tego świata.
Gdy byłyśmy w Singapurze spędziłyśmy kilka godzin w markecie na dwóch
stoiskach - dział papierniczo-piśmienny pochłonąl nas na dwie godziny, a może
nawet dłużej.Te ilości i różnorodność artykułów powodowały zawrót głowy.
Bo na co komu 37 wzorów piórników, do tego we wszystkich możliwych
kolorach? Albo kilkadziesiąt rodzajów gumek, o przeróżnych kształtach,
kolorach, twardości a nawet zapachu?
Gdy dotarłyśmy do kasy, mój biedny mąż postukał mnie wymownie w czoło,
ale bez szemrania uiścił dość spory rachunek.
Drugim działem, który nas unieruchomił na długi czas, był dział zabawek.
Niewątpliwie nie ma u nas takiej różnorodności tych artykułów jaką tam
widziałam, niemniej jest w czym wybierać.
To dobrze, bo chyba milej rozpoczynać rok szkolny kolorowo.
****
Pomału wracam do koralikowania. Postanowiłam zmienić nieco styl
działania i nie rozpoczynać kilka projektów na raz. Bo potem część nie
może się doczekać wykończenia. Ten agat już dawno leżał oprawiony,
a dopiero wczoraj doczekał się "nośnika".
Trochę kiepskie to zdjęcie, ale uwierzcie mi na słowo, że oprawa
i nośnik są w kolorze fioletu o metalicznym połysku.
Piękny, bardzo i się podoba!!!!
OdpowiedzUsuńJagodo, dziękuję!!!
UsuńMiłego, ;)
I ja pamietam czasy ktore wspominasz bo przeciez byly moimi szkolnymi. A teraz? Moje podopieczne nosza do szkoly notebook i duzo szkolnych projektow wykonuja na nim co oznacza ze wkrotce zadne zeszyty i olowki nie beda potrzebne. Czy nie zauwazylas ze i dwulatki czesto zajmuja sie grami i zabawami elektronicznymi co nasuwa mysl ze tradycyjne zabawki kiedys beda anachronizmem? Z pozdrowieniami - Serpentyna
OdpowiedzUsuńSerpentynko, mój starszy wnuczek też używa notebooka, ale na szczęście ma ograniczony czas, który może spędzić nad grami dla maluchów. Z tym ,że on ćwiczy na grach dla pierwszoklasistów.I jest w tym świetny. TV też ma wydzielane i wszystkie filmiki ogląda zawsze w towarzystwie któregoś z rodziców, nigdy sam. Nawet te, które już zna.Ostatnio ukochanymi filmami są historie "Bob budowniczy". A pamiętasz ile musiałyśmy książek i zeszytów codziennie dzwigać do szkoły? To była masakra i chyba nic dziwnego, że teraz każda z nas narzeka na kręgosłup.
UsuńBuziaczki, ;)
ciekawe wspomnienia, ja pamiętam ze swoich czasów kolejki po artykuły piśmienne, do dziś trudne do zrozumienia. Z podstawówki pamiętam takie papierowe okładki na zeszyty i książki z grupami zwierząt, roślin etc..
OdpowiedzUsuńMoja córka natomiast zaopatrywała się zawsze we wrześniu już po rozpoczęciu szkoły. W liceum nie kupiła ani jednej książki tylko zbiory zadań i ćwiczenia. Nadgorliwi nawet do książek nie zajrzeli. Szkoda, że na darmo wydawali niemało pieniędzy.
Witaj Ivo, pamiętam czasy, gdy książki do następnej klasy można było kupić już w czerwcu i nie było tylu wariantów, ile jest dzisiaj. Poza tym ciągle nie mogę pojąć, dlaczego kazali nosić dzieciom książki do szkoły. Czasami to nawet obniżali stopnie z zachowania, jeśli uczeń notorycznie nie przynosił do szkoły podręczników.Mojej to kupowałam zawsze dwa komplety podręczników- jeden zawsze był w szkole, drugi w domu. I wiesz, jestem szczęśliwa, że
Usuńproblemy szkolne są już ogromnie daleko ode mnie.
Miłego, ;)
Ja pamiętam z czasów dzieciństwa przedmiot pożądania w postaci kolorowych chińskich gumek - takich w folii. Były jaskraworóżowe lub zielone. Rok temu kupowałam mojemu przedszkolakowi przybory i myślałam, że dostanę zawrotu głowy od różnorodności modeli. Oprawiony agat wylgąda pięknie.
OdpowiedzUsuńGdy wczoraj się przesnuwałam obok tych kolorowych zeszytów i tylu różnych szkolnych drobiazgów, to sobie pomyślałam, że dzisiejszym dzieciakom nawet się nie śni, że kiedyś tego zwyczajnie nie było.
UsuńMiłego, ;)
Piękne cuda robisz z koralików. Może coś zamówię dla Połówki na urodziny, ale o tym sza....
OdpowiedzUsuńA co do zeszytów i piórników. Moje czasy to też szare zeszyty i era długopisów, których nie lubiłem. Wolę pisać piórem, bo powstające pismo ma duszę.
Nie ma problemu - chętnie zrobię coś dla Twej Połówki, tym bardziej, że zaglądam na Twój blog. Napisz tylko maila jaka ma być kolorystyka i czy do tego dopasować kolczyki (wiele pań nosi, ale ja nie). Adres mailowy znajdziesz na moim profilu.
UsuńDo dziś pamiętam swoje pierwsze wieczne pióro, a zwłaszcza
dzień, kiedy wyciekł mi z niego atrament i wszystkie zeszyty i książki miałam poplamione.
Miłego, ;)
A mnie kolega niechcący walnął drewnianym piórnikiem w nos i miałam niezłe pęknięcie - do dziś mam z tego powodu zmieniony kształt, a opuchnięta byłam niemal 2 tygodnie.
OdpowiedzUsuńTen agat jest opleciony bez podkładu, więc można go nosić dwustronnie.
Miłego,;)
Oj, Anabell, obudziłaś, moje wspomnienia, kiedy to w 1959 r. rozpocząłem swoją edukację. 1 września miałem oczywiście "tytę" (odwieczny zwyczaj na Śląsku, gdzie pierwszoklasistę obdarowywano ozdobnym, długim tekturowym rożkiem, w środku różniste wspaniałości)... Następnego dnia przekroczyłem już próg klasy, ubrany w obowiązkowy mundurek z czarnej połyskliwej materii z wykładanym białym kołnierzem. Drewniane ławki, a właściwie pulpity, pomalowane ohydną ciemnozieloną farbą z obowiązkową dziurą na kałamarz... Potem ogryzione obsadki, łamiące się stalówki, koszmar na lekcjach kaligrafii (tak, miałem takie zajęcia) i zabawnie "strzelające" drewniane piórniki, własnie te z góralem! Nie trwało to na szczęście długo, bo już na drugi rok mogłem pisać wiecznym piórem (marki "Pelikan", a co?!), bo moja bogata ciocia, która mieszkała w tych lepszych Niymcach, zaopatrzyła mnie we wspaniały piórnik z równie piękną zawartością!
OdpowiedzUsuńukłony & serdeczności
Witaj, w stolicy niczym dzieci nie obdarowywano. Wtedy to nawet nie było pasowania na pierwszoklasistę.Pamiętam jeszcze, że były dwa rodzaje stalówek do piór- tzw. "sercówki"i "redisówki". Na szczęście nie miałam kaligrafii.Wtedy moim marzeniem było posiadanie pióra kulkowego.Lubiłam pisać wiecznym piórem, ale mu jakoś nie służyło rzucanie tornistrem, a w mojej klasie to wciąż tornistry latały.I pamiętam,że było nas w klasach podstawówki dobrze ponad 40 łebkóww każdej z klas. Masakra!
UsuńMiłego, ;)
Agat przepiękny i oprawiony świetnie, jak zwykle wymyślasz fantastyczne zapięcia :)!
OdpowiedzUsuńIw, dziękuję.Trochę się nabiedziłam z oprawą, ale się jednak udało.
UsuńMiłego, ;)
Witaj Anabell! Ja do dziś piszę wyłącznie piórem i właśnie kończę zaopisywać 100-kartkowy zeszyt. Drugiego nie zaczynam, bo jutro zaczynam wracać. Pozdrawiam. :-)))
OdpowiedzUsuńDobrze,że już wracasz i że dałeś znak życia, bo już się zaczynałam martwić.Pilnuj tego zeszytu, żebyś go nie zgubił.Ciekawe kiedy tu dotrzesz.
UsuńMiłego, ;)
Witaj Anabell! Ja do dziś piszę wyłącznie piórem i właśnie kończę zaopisywać 100-kartkowy zeszyt. Drugiego nie zaczynam, bo jutro zaczynam wracać. Pozdrawiam. :-)))
OdpowiedzUsuńnaszyjnik jest w najmodniejszym kolorze jesieni:) Piękny!
OdpowiedzUsuńTwoje wspominienia są mi bliskie. pamiętam to:)
Lubię te kolory i to niezależnie od pory roku.Czasem prześladują mnie te szkolne wspomnienia, np. poranne chodzenie na basen i powrót do szkoły z mokrymi włosami.Nawet czapka na głowie niewiele pomagała, cały rok szkolny miałam katar.
UsuńMiłego, ;)
Też miałam takie niebieskie zeszyty i do tego jakiś zgrzebny tornister, na szczęście nie pamiętam go zbyt dobrze.
OdpowiedzUsuńA dzisiaj? Totalny zawrót głowy!
Naszyjnik w przepięknym kolorze.
Joasiu, teraz, gdy patrzę na te kolorowe, "wypasione" tornistry to aż mi żal, że kiedyś tego nie było. Są również tornistry z kółkami.Ja tylko wciąż nie mogę pojąć, czemu nadal dzieciaki muszą nosić wszystkie książki do szkoły.Na orbicie ziemskiej mamy stację kosmiczną, a dzieciaki nadal taskają wszystkie książki do szkoły i z powrotem. Na domiar złego, to jeśli dziecka nie ma nowej lekcji w szkole to i tak z podręcznika niewiele się dowie, bo są one naprawdę kiepskie.Robią te reformy nauczania i robią, a nie mogę się oprzeć wrażeniu, że jedna jest gorsza od drugiej.
UsuńMiłego,;)
Pięknie potraktowałaś ten agat:)Podziwiam tempo pracy.
OdpowiedzUsuńA co do wspomnień dotyczących artykułów szkolnych, mam takie same wspomnienia.Ale trzeba przyznać, że tymi piórami uczono o wiele ładniejszego pisma niż długopisami. Poza tym miałam taki przedmiot jak kaligrafia.
Poza tym zgadzam się absolutnie z tym co napisałaś w odpowiedzi dla Joanny.
Pozdrawiam serdecznie
Co tam Singapur, jak tu leży taki cudny Twój wisior!!!
OdpowiedzUsuńMnie do dziś pociąga ciekawa okładka, kolor przydasiów szkolnych, głowa boli od efektów specjalnych. Ale nie udało mi się znaleźć zeszytu w jednolitym kolorze bez żadnego bohatera i tornistra bez nalepek rozmaitych.
OdpowiedzUsuńMarzą mi się kolory ale bez ozdóbek.
Wisior i tak najlepszy!