drewniana rzezba

drewniana rzezba

niedziela, 1 grudnia 2019

Za oknem......

.....ponuro, ale przynajmniej nie pada.
Jest +6 stopni i patrzę w okno zastanawiając się czy naprawdę mam ochotę
wyjść dziś z domu.
Za oknem nagie gałęzie drzew kreślą abstrakcyjne wzory na tle muru.
A w sypialni wabi mnie wygodny fotel, stolik i krąg światła, bo
wreszcie dotarła do mnie lampa.
Nie wiem jeszcze  co zwycięży - tzw. "zdrowy rozsądek" czyli wyjście
z domu i krążenie po okolicy czy  fotel, kocyk i lektura.
Na dziś mam dość specyficzną lekturę - przejrzenie różnych dokumentów
rodzinnych, z których dość jasno wynika, że jestem swego rodzaju "kundlem".
Bo okazało się, moi "pra,pra,pra" dotarli do Polski w XVI stuleciu. Jedni
dotarli ze Szwajcarii, inni z kolei z  Holandii, ale tych co byli "od zawsze" na
ziemiach polskich też nie brakowało.
Wychowywałam się u rodziców swego ojca i od dziecka słyszałam wciąż
zachwyty nad dwoma odległymi od Warszawy miastami: Wiedniem i Lwowem.
Rodzina mego dziadka przywędrowała z Holandii w XVI w (po kądzieli)
 i osiadła w okolicy Poznania, z czasem osiedlając się w Żninie .
Z kolei męska część rodziny babci, a tak dokładnie jeden z potomków wielce
zubożałej ongiś bogatej rodziny, w poszukiwaniu lepszych warunków życia dotarł
do Polski, a jego brat, a może bracia, zatrzymali się na dzisiejszej Słowacji.
Babcia i dziadek urodzili się jeszcze w okresie zaborów, babcia pod zaborem
austriackim, dziadek pod pruskim. Teraz może nam się nie kojarzy, ale to było
tak, jakby mieszkali w dwóch różnych krajach.
Babcia od chwili urodzenia była  cały czas we  Lwowie, a dziadek został przez
swych rodziców wysłany do Wiednia na studia "handlowe"- dziś to ekonomia.
Po ukończeniu studiów podjął pracę w instytucji austriackiej, której centrala
miała siedzibę we Lwowie. I tuż przed wybuchem I wojny światowej część
pracowników została wyekspediowana  do Lwowa.
Podobno miłość nie wybiera czasu, w którym dopada ludzi - dziadkowie
brali ślub w 1916 roku we  Lwowie, w którym  panował wielki głód, mowy
nie było o ślubnej sukni i weselu  i o tym by na ślubie była rodzina dziadka.
I tradycję brania ślubu nie w sukni ślubnej przełamała w mojej rodzinie
dopiero moja córka.
W 1929 roku dziadek otrzymał bardzo ciekawą propozycję pracy w Warszawie
więc się z dziećmi przeprowadzili do Warszawy.
I calutkie dzieciństwo, aż do swego zamążpójścia, słuchałam opowieści babci
o Lwowie i opowieści dziadka o Wiedniu.
I jakoś nigdy nie zapragnęłam pojechać ani do Wiednia  ani do Lwowa - nie
chciałam konfrontacji tego co o nich słyszałam z rzeczywistością. Wiem,
wiem, mam świra.






20 komentarzy:

  1. Oj tam, zaraz swira! Moze nie ma w Tobie ducha globtrotera, a moze nie jestes ciekawa miejsc, o ktorych slyszalas za duzo, tak duzo, ze wlasciwie juz je znalas. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie - chyba było tych opowieści za dużo. I może lepiej ,że w mej świadomości funkcjonuje Wiedeń pełen letnich ogródków z roztańczonymi parami, kawiarnie nęcące zapachem kawy i słynnego tortu czekoladowego z wiśniami oraz Lwów, swoisty tygiel kilku narodów, pełen przemiłych, wesołych, życzliwych, uśmiechniętych.

      Usuń
  2. Bylam w Wiedniu i we Lwowie Lwow bardziej mi sie podobal mam na mysli stara czesc miasta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zachowało się u mnie wiele zdjęć ze Lwowa, ale było to z całą pewnością bardzo ładne miasto.

      Usuń
  3. Jednak nie byliśmy w Nieborowie ani nigdzie. Może następnym razem się uda. Nie mniej biblioteka to coś dla mnie, więc sobie już zapamiętuję tę informację.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To może przełóżcie tę wycieczkę już na wiosnę. Przede wszystkim dzień dłuższy i pogoda bywa stabilniejsza.Zawsze marzyłam by mieć w swoim mieszkaniu pokój biblioteczny z szafami od podłogi do sufitu, a w oszklonych szafach książki, książki książki. Oczywiście na marzeniu się skończyło.
      Miłego;)

      Usuń
  4. Wcale nie masz świra! Po prostu Twoje wyobrażenie o tych miejscach jest tak piękne, że szkoda je niszczyć, konfrontując z rzeczywistością. Ja z tego samego powodu nie spotykam się w realu ze znajomymi z blogosfery. Lubię postaci wirtualne - co, jeśli nie uda mi się polubić rzeczywistych?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, zapewne moje wyobrażenie o tych miejscach nie będzie miało pokrycia w rzeczywistości.
      Co do przeniesienia znajomości wirtualnej do realu - poznałam już kilka osób z blogosfery - i.... zero rozczarowania- poznane osoby są właśnie takie jakimi je widziałam tylko od strony blogerskiej. I nadal się spotykamy i przyjaźnimy.

      Usuń
  5. U mnie dziś wygrał fotel, książka, robótki i filmy.
    Wczoraj byłam cały dzień na nogach , a na koniec na imieninach, więc dziś muszę pomieszkać u siebie, tym bardziej, ze słońca brak.
    Rodzinę masz mobilną bardzo, a taka lektura to niesamowicie ciekawe rzeczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja w końcu wyszłam z domu i pojechałam z rodziną na Jarmark Bożonarodzeniowy, których jest teraz pełno w Berlinie. Ten był koło Zamku Charlottenburg.Będzie o tym post.

      Usuń
  6. We Lwowie jeszcze nie byłam, Wiedeń podoba mi się bardzo. A za oknem dośc ponuro, po trzech tygodniach pobytu daleko stąd jakoś nie mogę sie przyzwyczaić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze powrót do szarości miły i łatwy nie jest.Cieszę się, że już jesteś, może podziałasz coś blogowo?

      Usuń
    2. Zajrzałam, wpisałam się;)

      Usuń
  7. Ja tam takich dylematów nie mam. Chcę to wychodzę, nie, to nie, i nikt o to nie ma pretensji.

    Jakoś tak nie mam serca do tych staroci rodzinnych (moich). Został mi się jeno jeden portret babci z czasów, gdy była młoda i piękna. Gdy na niego spojrzę (a ona stale patrzy na mnie) zawsze lepiej się czuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do mnie też właściwie nikt nie ma pretensji o to czy wyjdę czy też nie.
      Nie spoglądają u mnie ze ścian ci co już odeszli- wyjątkiem jest portret w ołówku mego męża, zrobiony przez moją przyjaciółkę, ale on tu wisiał jeszcze za życia męża.

      Usuń
  8. Jaki masz fajny kącik relaksacyjny :)
    Aktualnie mam zapalenie zatok, więc ja nie wychodzę. W Berlinie też bym nie wyszła.
    Ale do Lwowa czy Wiednia...czemu nie? Tamtego świata już nie ma, Ale miasta są. Coś byś odnalazła, coś zgubiła...Mogłoby być fajnie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, to Ci bardzo współczuję, mam nadzieję, że dostałaś dobre leki, na podstawie antybiogramu.
      W Berlinie często przy temperaturze +5 masz wrażenie, że
      jest poniżej 0.

      Usuń
  9. Klik dobry:)
    Odwiedziłam i Lwów, i Wiedeń. Zdecydowanie Lwów wygrał w moim spojrzeniu i odczuwaniu atmosfery. Z mojego miasta modne są wycieczki do Opery Lwowskiej. Ta opera to nie tylko dzieło sztuki architektonicznej, rzeźby i malarstwa, ale także wspaniałych spektakli. W grudniu króluje "Dziadek do orzechów".
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podejrzewam, że prędzej wpadnę do Wiednia bo stąd mam bliżej niż do Lwowa. Chyba regularnie co roku wszystkie opery europejskie wystawiają "Dziadka do orzechów". Muzyka piękna i z reguły dobra inscenizacja.
      Serdeczności;)

      Usuń